Oto moje nagranie pożegnalne:
Pożegnanie z Sękowcem
Faktycznie nie mogliśmy się rozstać:
Spotkanie w Wetlinie
Do Wołosatego dojechaliśmy i udało nam się w końcu zrobić przejażdżkę bryczką:
Dyliżansem do Łubni
Wersja do druku
Oto moje nagranie pożegnalne:
Pożegnanie z Sękowcem
Faktycznie nie mogliśmy się rozstać:
Spotkanie w Wetlinie
Do Wołosatego dojechaliśmy i udało nam się w końcu zrobić przejażdżkę bryczką:
Dyliżansem do Łubni
Bo to trzeba wiedzieć ;) kiedy na Wetlińską wchodzić. Ja osobiście chodzę na Wetlińską popołudniem. Najczęściej luzy. 27 września nawet wyglądałam jakiegoś przystojniaka, który zajrzał by mi do oka [udało mi się idąc wsadzić sobie w oko gałązkę] i chciałam, aby ktoś sprawdził czy coś z niej nie zostało. A tu lipa, musiałam odsiedzieć z półgodziny na Orłowicza, za nim jakieś dziewczyny się pojawiły. A potem miałam jeszcze godzinę do zachodu słońca, w ciszy i spokoju sobie tam posiedziałam.
Drugi raz 29 września, wykorzystując Przełęcz Orłowicza jako skrót do Wetliny, nie spotkałyśmy nikogo. Też późne popołudnie.
Cóż, to była sobota, godziny południowe, tak nam się ten dzień poukładał.Za to od strony Suchych Rzek tylko kilka osób.
PS. Wszystkich czytelników przepraszam za tak długie przerwy. Cierpliwości, mam trochę zajęć. Postaram się cóś skrobnąć, a zasadzie wystukać w weekend.
Dawno mnie tu nie było, cóż, tak się czasami układa, że brakuje czasu. Tak więc jeszcze w kilku słowach o tym, co działo się w piątek . A w tamten piątek Ula obchodziła urodziny. Oczywiście osiemnaste.
Tymczasem zainstalowałem ponownie Tarninę i Mania w domku nr 1. Tym razem nie na pięterku a w bliskiej odległości od kominka. Na piętro poszedł Dziadek, ich kolega. Zadeklarował,wraz z Wojtkiem Myśliwcem, że będą strażnikami ognia, żeby Tarnina nie zmarzła. Jakby bliskość Mania nie wystarczyła;). No i nasze dwie westalki po powrocie z baru doprowadziły do wygaszenie świętego ognia. Ale na ich usprawiedliwienie napisać mogę tyle, że domek nr 1 średnio przypomina świątynie Westy.
Po zejściu do barku zaczęły się toasty i śpiewy na cześć naszej barmanki. Chóralne sto lat, a Manio dodatkowo zaśpiewał bieszczadzką szantę: Panna Ula ma w oczach dwa nieba. Jako przedsmak jutrzejszego KIMBu wieczór zapowiadał się uroczo.
Uff.. przeszedłem jakoś przez ten XIII rozdział, wyjątkowo pechowy, wyjątkowo długo pisany,chociaż jeden z najkrótszych. Mam szczerą nadzieję, że już tak długo nie będę pauzować. Zwłaszcza, że kolejny rozdział będzie wyjątkowo atrakcyjny.
Żądacie prawdy. Dostaniecie prawdy! Chociaż na uzasadnioną prośbę Pastora zataję jeden szczegół. Miejsce naszego postoju. Niech to pozostanie naszą tajemnicą.
Rozdział XIV
Sobota rano, cel wyprawy- Tworylne zdobywane tak, jak jeszcze nikt go nie zdobywał. Via Krywe, lecz nie ścieżką, pieszko, a z desantem na drugą stronę Sanu. Po kamieniach, po wodzie,lecz suchą nogą.
Lecz nim pokonaliśmy pierwszy etap, czyli zdobyliśmy szczyt Rylego, gdzie stojąc na brzegu wielkiego pucharu chłonęliśmy widok na na wypełniającą go mgłę o konsystencji śmietany- podałem Tarninie śniadanie do łózka. Kanie, które znalazłem u podnóża Połoniny Wetlińskiej. No i przyjmując takie założenie, że Tarnina składa się z kilku osób, a łózko do złudzenia przypomina stół. Ale śniadanie było do łóżka i tego będę bronił jak niepodległości.
Widok jaki mieliśmy przed sobą na szczycie Rylego zapierał dech w piersiach, jakby ktoś zalał dolinę Krywgo mlekiem. Nad nami wyraźne szczyty, pod nami stwórcze mleko, w którym wypełzają dusze dawnych mieszkańców spieszące do swych obowiązków, ukryte przed naszymi wścibskimi oczami. Przed oczami Tarniny, Bernadetty, Pastora, Mania, Dziadka, Wojtka 1121, Wojtka Myśliwca i moimi.
Krótki dzień pracy mieli dawni mieszkańcy Krywego, nie minęło bowiem 20 minut, kiedy po mgle pozostało wspomnienie. Ruszyliśmy więc dalej do cerkwi.
Miejsce fantastyczne, drugi raz tu byłem podczas tego pobytu, a który w ogóle? Zwiedziliśmy Krywe, odbyliśmy sesję zdjęciową, rozglądałem się za kaniami, nie było już ani jednej. Poprzednio trafiłem bezbłędnie, na duże, rozwinięte okazy. Jakże pyszne.
Pierwszy etap za nami, czas na desant niedaleko miejsca gdzie jeszcze klika lat temu był most. Byłem z Wojtkiem 1121 i Dziadkiem, Wojtek Myśliwiec zostało operatorem kamery. Nam udało się przedostać na drugą stronę, Pastor w połowie drogi zawrócił, wróciliśmy i my. W drodze powrotnej Wojtek zahaczył dupą o jakąś skałkę, nic się na szczęście nie stało. Postanowiliśmy jechać przez Sękowiec, stokówką w kierunku mostu w Studennem. Nim dojechaliśmy do punktu widokowego na Tworylne zrobiliśmy postój. Było ognisko, kiełbaski, pojawiła się wódeczka, lecz biorąc pod uwagę frekwencję znowu z przydziału każdemu wyszło po porcji dla skrzatów. A trudno nazwać Pastora, Wojtka Cyferki albo mnie skrzatami. Gabarytowo to bardziej trollami. O urodzie nie wspominając;).
Wreszcie od strony brodu per pedesem udaliśmy się na Tworylne. Do miejsca po dawnej wsi. Ciekawe, czy dziś rano i tutaj ożyły duchy przeszłości. Piękna dolina, świeżo wykoszona łąka, wiele pozostałości po zabudowaniach wiejskich i strażnicy wojskowej, zresztą wszyscy tam byliście. Tutaj jest jeszcze piękniej niż w Krywem. Zwiedziliśmy ile się dało, najwięcej czasu poświęcając strażnicy aż przyszedł czas na powrót, a żeby oszczędzić drogi i nie obchodzić jaru dookoła udaliśmy się na skróty Mnie uratowała pasja zbierania grzybów. Pastor z Bernadettą znaleźli piękne koźlaki, pomagałem im zbierać, dzięki temu nie poszliśmy z innymi i nie wpadliśmy w pętlę czasoprzestrzenną. Weszli bowiem w taką ścieżką, że ja, przedostawszy się na drugą stronę jaru, słyszałem tylko głosy zagubionej ekspedycji, ich samych nie widząc. A tak naprawdę ścieżka ta dobra była może dla lisów, ale nie dla ludzi. Weszli w takie krzaki kłującej tarniny, że w żaden sposób nie mogli się przebić, chociaż byli już tylko kilka metrów od celu. Zawrócili wybierając inną opcję powrotu.
Dotarłszy do naszych rumaków Wojtek stwierdził, że żeby nie wracać tą samą drogą pojedziemy górą przez Otryt, no i pojechaliśmy prosto na leśniczego, który wraz z jakimś dewizowcem wyszedł na odstrzał. Dewizowiec dmuchał w coś co przypominało muszlę wabiąc zakochanego byka, a Heniu, mąż Basi, on to bowiem był, z kwaśną miną pozwolił nam przejechać. Nawet nie wiem, jak skończyło się tamto polowanie, spłoszyliśmy byka, czy nie, głupia sprawa, stało się. Nikt tego specjalnie nie robił.
Wieczorem druga część dogrywki KIMBu. Gdy zjechaliśmy do Sękowca w tym samym czasie nadjechali Paweł i Darek, kompani moi warszawscy, których poznałem tutaj w Sękowcu, i z którymi przyjeżdżałem w Bieszczady. Ale też wspólnie byliśmy w Górach Stołowych, Karkonoszach i w najpiękniejszym mieście świata- w Pradze.
Może i mielibyście trochę racji, gdyby nie.......... Limanowa, jak wiadomo najpiękniejsze miasto swiata!!!
Rzeczywiście, trudno zrozumieć co Piskal widzi w prawobrzeżnej części Warszawy.
Z kontekstu nie wynika również żeby w części lewobrzeżnej czegokolwiek się dopatrzył. I słusznie, bo co to za miasto, w herbie pół ryby, pół k....y a w srodku miasta Krakowskie Przedmieście!
W każdym razie, "nie przenoście nam stolicy do Krakowa......"
Przepraszam za OT i pozdrawiam + Pastor ręką wasną
Patrze i patrze na to com napisał i za cholerę nie widzę " na Pradze", a uparcie "w Pradze":-D. Lewo-, czy prawo brzeżnej- co za różnica. Byliśmy na obu brzegach rzeki, której nazwa faktycznie zaczynała się na "W", jak Wisła w Warszawie.
WWWrrrr;)
Pomogłem Pawłowi przenieść część rzeczy do naszego domku. Po naszym wyjeździe oni będą sobie gospodarzami, gośćmi, sterami, żeglarzami i okrętkami. I sami będą musieli pić piwo, które sobie... kupią.
Paweł ma niewdzięczną rolę kierowcy, nie zawsze więc może wypić piwo, Darek zaś jest trochę zakompleksionym facetem z niepewną sytuacją zawodową. Więc jak już uda mu się zerwać z łańcucha i wyjechać w swoje ukochane góry puszczają mu hamulce. Pierwsze piwo pije jeszcze w Warszawie, tak więc w Bieszczady dojeżdża już niezbyt trzeźwy, ale za to wyzwolony. Zupełnie jak ja. Różnica między nami jest taka, że ja nie drę się i nie powtarzam bez sensu tych samych bzdetów. Ale po bliższym poznaniu, a znamy się już kilka lat, mogę napisać, że w sumie jest to przyzwoity i fajny facet.
Tak czy inaczej Darek pierwsze wrażenie wywarł fatalne, a jak wiemy, nigdy nie ma drugiej okazji żeby zrobić pierwsze wrażenie. A nie zapominajmy, że był to dzień KIMBu. Zresztą w barku Darek trochę się uspokoił. Peszyła go widocznie obecność wielu obcych mu osób. Po pewnym czasie wzięliśmy go z Pawłem pod ręce i zaprowadziliśmy do domku. I nastał spokój błogi.
Wcześniej jednak do naszego domku przyszedł Wojtek 1121 i KIMB rozpoczął się falstartem, na stole pojawiła się wódeczka, warszawiacy przywieźli piwo, były pęta kiełbasy a ja autentycznie cieszyłem się z przyjazdu chłopaków.
Wreszcie oficjalny KIMB w barku. Prezydent dokonał prezentacji. Oprócz osób, które były na zeszłotygodniowym KIMBie dołączyli do nas Bernadetta z Pastorem, Mirusz z Izą, moi warszawiacy i Dziadek od Tarniny i Mania. Ja ponownie udałem się do ogniska na pieczenie karkówki, którą tym razem dodatkowo polewałem piwem. Manio pięknie grał na gitarze i znowu było bardzo sympatycznie i wesoło. Kto nie był, niech żałuje. Stały Bywalec opisze wszystko ze szczegółami.
Wojtek 1121 postawił Reconówkę, czyli flaszkę Stoka zakopaną przez Recona 1 dla Wojtka w... no właśnie, nie pamiętam gdzie. Później dołączyli jeszcze jacyś ludzie, chyba znajomi Kazia. Za to opuścili nas Tarnina, Manio, Dziadek i gitara.
Gdy wróciliśmy do domku obudził się Darek i dalej za beherovkę, i dalej mnie nakłaniać na to, żeby jutro, czyli już dziś iść z nimi chociaż na jedną wspólną wyprawę. Wybrali Krywe, stanowczo odmówiłem. Byłem już umówiony w Wojtkiem Cyferki na odkrywanie skarbów, wizytę w cudownej Łopieńce i pstrąga.
Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że zostanę kłobukiem bieszczadzkim.
Przed nami był ostatni dzień pobytu w Bieszczadach...