-
Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii...
Zima 2009/2010. Konkretnie luty. Miałem powód, żeby pojechać w Bieszczad. Chciałem zobaczyć się z Przyjaciółmi, których nie widziałem od dłuższego czasu. Pocztą pantoflową /szkoda, że tylko w ten sposób/ dowiedziałem się, że szykuje się spotkanie w Bieszczadzie. Konkretnie tam, gdzie kiedyś Anyczka sprzątała. W sobotę rano pakuję się do karawanu i w drogę. Droga daleka przede mną, ale nic to jak mawiała Basienka. Po drodze dzwonię do Don Enrica, którego od tej pory będę Henkiem nazywał… Leniwy już jestem, a w ten sposób zaoszczędzam na klikaniu. Henek też wybiera się w Bieszczad i zabiera album, żeby mi go pokazać. Jaki album, to już chyba wiecie. Henek nie wie, gdzie się spotkać. Proponuję Herbaciarnię w Cisnej, bo tam bardzo dobrą kawę podają. Henek ochoczo na to przystaje. Więc jesteśmy umówieni. Na polach zalega śnieg ale droga czarna prowadzi mnie do celu. Kiedy jestem w Anyczkogrodzie dzwonię do Henka. Niestety poza zasięgiem jest. Tak jest dłuższy czas, a ja podążam do Cisnej. Droga robi się coraz mniej czarna, Henek poza zasięgiem. Zatrzymuję się w Firnowym Ośrodku i załatwiam sobie nocleg. Jadę dalej. W pewnym momencie odnajduje się Henek. Może nie konkretnie on, ale w zasięgu. Okazuje się, że jestem przed nim. On zabradziażył w Hoczwi u Zdzicha. Ja dojeżdżam do Cisnej, robię zakupy. Piwo i coś do popicia. Wermuth dla Eksperta Roku 2008, bo ma być na spotkaniu… W końcu spotykam się z Henkiem i Hennową. Pokazują mi album. Gdybym nie siedział, to bym przysiadł. Takie zrobił na mnie wrażenie. Henek nie chce mi go dać, bo chce go pokazać Klubowi Rzeszowskiemu. Nie protestuję. Postanawiamy się rozstać. Oni jadą w te, a ja w tewte stronę. Droga robi się biała. Nie zważam na to i jadę do Firnowego Ośrodka. Tam jest pełno… Mam to w /niedomówienie/. Rozpakowuję się i jadę do lasu….
To tak dla przypomnienia po awarii... :-D
Pozdrawiam
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Dzięki i rozpalaj dalej:)
A my będziemy podkładać zanim będzie kolejna awaria:)))))
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Awaria ogniska...
Ciekawe!
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Cytat:
Zamieszczone przez
Piskal
Awaria ogniska...
Ciekawe!
Za mało osób dołożyło drwa ;)
Dosiadam się wiec szybciutko do ognia.
ps. jak byłam dzieckiem, kazałam rodzicom w czasie wakacji co wieczór palić ognisko - aby następnego dnia była dobra pogoda :razz:
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Bertrand siadam i grzecznie czekam na Twoje bieszczadzkie opowiesci.
-
4 załącznik(ów)
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Bałem się, ze nie dojadę na miejsce z powodu dużej ilości śniegu. Obawy moje były płonne. Szlak miałem dobrze przetarty. Na parkingu nie udało mi się zaparkować. Pełny był. Pomanewrowałem w śniegu i zaparkowałem na poboczu J. Ponieważ nie lubie schodzić po skarpie nadłożyłem drogi i stanąłem nad potokiem. Niestety nie udało mi się go pokonać w bród. Zawróciłem i przeprosiłem się ze skarpą. Zostałem z dala zauważony, a nawet rozpoznany. Cóż to było za spotkanie….Mnóstwo przyjaciół i znajomych. Kilka osób wtedy też poznałem. W tym miejscu muszę powiedzieć, ze Towarzystwo było trochę zawiedzione, ale szybko im wytłumaczyłem , że mam swoje Wielkopostne zwyczaje. To, że nie piłem nie oznacza, że kilku Tyskich nie postawiłem na stole. Ekspert Roku 2008 się nie pojawił, to flaszki winka specjalnie dla niego nie wyjmowałem z plecaka. Najwięcej rozmawiałem z Browarem, Jankiem i Pastorem. Do dziś chętnie wracam do tamtych chwil… Już nie z Poczty pantoflowej, że niebawem szykuje się gdzieś w Bieszczadzie podobne spotkanie. Niniejszym informuję, że niestety się na nim nie pojawię. Zaciskam zęby i zostaję w Poznaniu. Wśród Przyjaciół czas szybko mija. Czas wracać do ośrodka. Jestem pierwszą osobą opuszczającą to spotkanie. Trudno. Zawsze musi być ktoś pierwszy. Szybkie pożegnanie i wyjście na śnieg, a tam sypie. Ze mną wychodzi jeszcze pewien zacny mieszkaniec Krosna. Jestem pod wrażeniem jego czołówki, która wspaniale oświetla mi drogę do samego szczytu skarpy. Wsiadam do karawanu i jadę spać…
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
W nocy wchodzą mi jakieś SMSy. Rano czytam, że nie odebrałem rozmowy z Ekspertem Roku 2008. Dzwonię do niego, ale on nie odpowiada… Chyba się nie spotkamy. Za oknem dosypało śniegu. Dużo jego jest. Szykuję sobie śniadanie i postanawiam wyruszyć w drogę. Wychodzę z Ośrodka i okazuje się, ze nie mogę ruszyc samochodu. Gość, który odśnieżył pługiem drogi w Ośrodku tak sympatycznie to zrobił, że miałem sporą pryzmę śniegu przed karawanem. Wziąłem się więc za odrzucenie śniegu sprzed samochodu z powrotem z drogę. Taka praca syzyfowa … Postanowiłem porozmawiać sobie z księdzem, którego nie miało już być, ale jest. Chwila zastanowienia, którędy jechać. Zdrowy rozsądek podpowiedział, ze lepiej będzie naokoło. A droga śliska była. Mała Szosa a śliska. Dobrze, ze odśnieżona była. Dobrze, ze nie pojechałem przez brody. Pewnie bym nawet do nich nie dojechał. Msza Św. zawsze w tej cerkwi robi na mnie duże wrażenie. Po Mszy chwila rozmowy z Księdzem /spieszył się/. Postanowiłem pochodzić wokoło Dołżanki. Na rozstaju dróg skręciłem w lewo. Miałem zamiar iść drogą w kierunku miejsca, w którym stała kiedyś tablica upamiętniająca Z. Kaczkowskiego. Niestety po kilkuset metrach przedzierania się w śniegu powyżej kolan zrezygnowałem. Przyjechałem tutaj dla przyjemność, a nie żeby się ekstra męczyć. Wiem, co sobie niektórzy z was teraz pomyślą, ale każdy inaczej lubi spędzać czas.
Chciałem wstawić zimowe zdjęcia ale The server is too busy at the moment. Please try again later.
-
8 załącznik(ów)
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
-
9 załącznik(ów)
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Gorąco dzisiaj... we Wrocku rermometr pokazał mi 36.
Postanawiam pojechać do znajomych. Tych, co wiecie prawie zawsze odwiedzam. Przejechał pług i troszkę odgarnął, więc jedzie się lepiej. Wracam do Małej Szosy i skręcam w prawo. A woda ma postać stałą, ta po mojej lewej ręce. Mała Szosa czarną ma nawierzchnię, ale się nie spieszę, tak sobie jadę z oponki na oponkę. Mijam miejscowość niedużą i podjeżdżam pod górę. Na samej górze skręcam w lewo, ale nie za ostro, tak tylko, żeby zmienić kierunek. Dalej znowu lekko pod górę, a potem tak jak główna droga prowadzi. Teraz już tylko w dół. Zjeżdżam do coraz bardziej popularnej latem miejscowości. Mijam wszystko, co się da minąć i ostrożnie parkuję na końcu drogi. Dalej to już tylko woda w postaci twardej. Nie wiem, czy wiecie ale w niedzielę KIMBową tego roku jakiś koleś nie wyhamował i wjechał terenówką do wody. Miał promile we krwi. Nie wszyscy się uratowali…Wchodzę na wodę, ale tylko tak ostrożnie, Coby nieszczęścia nie było, jakby co. Potem wracam do karawanu i jadę do znajomych. Niecałe kilkaset metrów i jestem. Czuję się jakbym do rodziny należał. Naprawdę w takie miejsca miło się wraca….Dużo u Nich w obejściu się zmieniło. Aż miło popatrzeć. Tylko, co to za Gospodarstwo Agroturystyczny bez zwierząt? Lipa. Kiedyś to i krówki były, a teraz nawet kaczki nie ma. Już się nawet nie pytam , czy to aby nie z powodów politycznych czasem? ;) I teraz naprawdę bez żadnych aluzji. Kaczek nie ma i większy porządek w obejściu jest. A może to tylko Pani zima zrobiła swoje? Sprawdzę latem. /Sprawdziłem w Kimbowy tydzień. Porządek był/. Wyjeżdżam od Nich, póki jeszcze jest jasno…
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Powiało miłym chłodem, lubię to..
Czekam na kolejne zimowe iskry z ogniska
Długi
-
10 załącznik(ów)
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
i jadę pokłonić się Pani na Łopience…. Najpierw zapalam światełko w Kapliczce Szczęśliwego Powrotu, a potem zostawiam karawan na poboczu drogi, bo na parking to chyba pługiem się wjedzie. Dalej podążam pieszo. Co tu opisywać? Najpierw mijam nieczynny wypał. Potem podążam lekko pod górę. A potem w dół. Pracownicy leśni nie próżnują, bo na drodze są koleiny po ciężkich samochodach. Potem mijam „wodopój”, który ledwo ciurka. Potem zamarznięte żeremia, a potem jestem przy cerkwi. Nikogo poza mną no i Panią na Łopience tu nie ma. Wchodzę do świątyni, która zawsze jest otwarta. Tutaj przesiedziałem sporo czasu, ale niech to zostanie pomiędzy mną i … W końcu dochodzę do wniosku, ze czas wracać. Po ciemku droga wydaje się dłuższa i jakaś taka nieswoja, jak to po ciemku. Dotarłem do karawanu, którego nikt nie rozbił. Teraz do Cisnej. Droga się wlecze, koła buksują, ale daję radę. Robię zakupy w sklepie i dalej jade do Firanowego Ośrodka. Po drodze zabieram jeszcze jakiegoś młodego człowieka, który się spieszy do Sanoka. Kawałek, ale zawsze mu nadbiło. W Ośrodku cisza. Ludkowie wyjechali. Jestem chyba sam. Robię sobie kolację, dzwonię do Renatki i zasypiam.
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Cytat:
Zamieszczone przez
bertrand236
,,,, Najpierw mijam nieczynny wypał. Potem podążam lekko pod górę. A potem w dół. .... Potem mijam „wodopój”, który ledwo ciurka. Potem zamarznięte żeremia, a potem jestem przy cerkwi......
Tak jak bym szedł za Tobą ...krok w krok i ten śnieg w te upalne dni , dzięki.
-
8 załącznik(ów)
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Poranek następny, czyli porażka Bertranda.
Wstaję późno, a co? Mam wakacje. Zjadam śniadanie i zastanawiam się nad tym co mam robić. Wpada mi przedni pomysł do głowy. Mam ze sobą książkę Potockiego „Majster Bieda, czyli Zakapiorskie Bieszczady: wyd 1. Kiedyś zbierałem podpisy bohaterów poszczególnych rozdziałów. Brakuje mi podpisu między innymi Lutka Pinczuka. Pakuję, więc książkę do plecaka i wsiadam do karawanu. Jazda przez Jabłoński nie należy do przyjemności. Dalej już jest lepiej. Jadę powoli, bo co rusz coś mi się przypomina. A to cmentarz, a to tutaj z Renatką łaziłem, a to tu z Barnabą żaby zbieraliśmy, a to tu na rowerze… Na Przysłupiu daje ostro po hamulcach. Stoję i patrzę, patrzę i oczom nie wierzę…Była mała bieszczadzka galeria i jej nie ma.Sti na jej miejscu ogroooomne gmaszysko. Chyba komuś się pomyliło pomyślałem sobie. Na cholerę w tym miejscu taki obiekt? Nie mój cytk, nie moje małpy, ale „moje Bieszczady: i coraz mniej mi się podobają. W tym miejscu nie wiadomo skąd znalazło się troje młodych i proszą o podwiezienie na przełęcz Wyżną, bo na Rawki się wybierają. Powiedziałem, że nie ma sprawy tylko z Wyżnej na Rawki to trudno będzie. Nie bardzo chcieli wierzyć, ze pomylili Wyżną z Wyżniańską. Ot, od słowa do słowa i do małej sprzeczki doszło w karawanie. Jako, ze jestem człowiek spolegliwy nie dałem się ponieść emocjom i zatrzymałem się na Przełęczy Wyżnej. Oni wysiedli, a ja manewrowałem, żeby bezpiecznie zaparkować w pryzmie śniegu nie tarasując wąskiego przejazdu innym pojazdom. Kątem oka zauważyłem, ze po rozmowie ze SG młodzi pomaszerowali droga w stronę Kimbówek Górnych. I tutaj konsternacja. Nie mam czapki. Jestem pewien, że wsiadając do karawanu zdejmowałem ją z głowy. Szukam wszędzie. Przesuwam siedzenia, podnoszę dywaniki. Nie ma i już. Pierwszy raz mnie to spotkało, ale stopowicze przywłaszczyli sobie coś mojego. Trudno myślę sobie trzeba następnym razem uważać. A na dworze /albo na polu, jak kto woli/ piź… jak w Kieleckiem. Mróz i wiatr. Szczęście, ze w bagażniku znalazłem firmową „bejsbolówkę”. Wciągam ją na głowę i idę. Szlak przetarty. Po drodze ktoś śmiga na skuterze. Wymyśliłem sobie, że to Lutek ale spod kaptura i ciemnych okularów trudno twarz rozpoznać. A propos kaptura. Moja kurtka jest pozbawiona takiego urządzenia na głowę. Jest chłodno, wiatr hula, a ja brnę dalej pod górę. Pomimo zimna pocę się. Może nie tak jak dzisiaj pisząc te słowa, ale zawsze. Moja czapka słabo spełnia swoje zadanie. Dochodzę do miejsca, w którym czarny szlak dochodzi do mojego. Czarny całkowicie nie przetarty. Idę dalej coraz bardziej wątpiąc w sens tej wędrówki. Dogoniło i wyprzedziło mnie dwoje ludzi. Ja powoli, ale idę do góry. W końcu dotarłem do połoniny. Stanąłem kilka metrów za lasem. Stanąłem i się załamałem mam tak blisko, a jednak tak daleko jeszcze. Wieje jak diabli. Spocone włosy na głowie mi zamarzły. Rozsądek zadecydował. Nie chcę się rozchorować. Wracam. Smutny wracam na dół. Dzwoni Renatka i podnosi mnie na duchu. Mówi, że dobrze zrobiłem. Dochodzę do karawanu i tutaj dopiero się zeźliłem. W powietrzu latały wszystkie panie nędzne, nieobyczajne i inne takie. Powód tego wywodu leżał na półce za przednią szybą. Tam na miejscu najbardziej widocznym leżała sobie spokojnie moja czapka. Tutaj oficjalnie przepraszam stopowiczów, których podejrzewałem o niecne uczynki. Znowu dupa wyszła z podpisu. Jeszcze jedno. Nie mogę wyjechać z tej pieprzonej pryzmy. Szczęście, że mam saperkę i mogę sam się odkopać…
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
klikając na jedno ze zdjęć, pokazałam dziecku gdzie wkrótce jedziemy. Bardzo się ucieszył... ze śniegu :) Piękne zdjęcia
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Się troszkę ochłodziłam:)))
Super foteczki...no i opowiadaj dalej!!!!!
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Taak, tak to już bywa, że awarie różne, te techniczne i życiowe spowodowały ze dopiero dziś podszedłem do zimowego ogniska.
Czytając początek relacji nie wspomniałeś Bertrandzie że w te dni pod koniec lutego zapanowała w Bieszczadach pogoda dla twardzieli.
Pogoda paskudna żeby nie powiedzieć wredna.
To wówczas jak się mawia że nawet psa nie można wygonić.
Pochmurno, mżawka i rozmiękły śnieg wystraszyły wszystkich.
Pozostała wówczas cisza dająca bezpośredni klimat.
Ale kolejne dni przypomniały że nie warto gasić nadzieji , nawet w najgorszą aurę.
Następny dzionek sypnął świeżym śnieżkiem który przykrył szarugę - co widać na Twoich zdjęciach ze spaceru do opuszczonej cerkwi.
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Bertrand przekonuje :
Cytat:
Powiedziałem, że nie ma sprawy tylko z Wyżnej na Rawki to trudno będzie
Otóż z Wyżnej na Rawki prowadzi stara droga, wspinająca się trawersem prosto na grań Działu.
Ta droga (nie wiedzieć czemu) jest teraz zamknięta, a szkoda. Uważam że udostępnienie jej spowodowałoby rozładowanie tłoku na kierunku Wetlińskiej i zwiększyłoby atrakcyjność tworząc możliwości tras pętlowych.
--- usłyszę w odpowiedzi nic nie mówiące hasło : ochrona przyrody ---
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Cytat:
Zamieszczone przez
Cami
… Piękne zdjęcia
Cytat:
Zamieszczone przez
darkangel79
…
Cytat:
Zamieszczone przez
darkangel79
Super foteczki...
Nie chce mi się szukać na forum ale kiedyś tutaj przeczytałem- cytuję z pamięci: „Bertrand z aparatem w ręce, to Ty się nie urodziłeś”
Łaska Pańska na pstrym koniu jeździ…
A Wam po prostu gorąco jest i śnieg Wam ploży /ot tak po poznańsku napisałem/
pozdrawiam
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Cytat:
Zamieszczone przez
bertrand236
z Barnabą żaby zbieraliśmy,
a to oni, ci Żabowie nie są pod ochroną?
Cytat:
Zamieszczone przez
bertrand236
Szczęście, że mam saperkę i mogę sam się odkopać…
Na forum wszystko się znajdzie, nawet moja saperka :), Dobrze że się przydała
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Cytat:
Zamieszczone przez
don Enrico
Otóż z Wyżnej na Rawki prowadzi stara droga, wspinająca się trawersem prosto na grań Działu.
Ta droga (nie wiedzieć czemu) jest teraz zamknięta, a szkoda. Uważam że udostępnienie jej spowodowałoby rozładowanie tłoku na kierunku Wetlińskiej i zwiększyłoby atrakcyjność tworząc możliwości tras pętlowych.
--- usłyszę w odpowiedzi nic nie mówiące hasło : ochrona przyrody ---
Ta droga jak najbardziej istnieje i jest ostro używana ;)
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Cytat:
...jest ostro używana...
, ale mam nadzieję że Bertrand nie odwoził nią swoich stopowiczów na sam Dział :twisted:
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Zima była. Dokąd ich zawioałem napisałem... Pozdrawiam
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Co prawda upały już minęły, ale...
Śniegiem sypnęło wokoło
Na drogach jest bardzo ślisko
A Bertrand na mrozie i śniegu
Rozpalił swoje ognisko.
Przestań więc wciąż gdzieś gonić
Zwolnij nieco biegu
I przysiądź się do ogniska
Które się pali na śniegu.
Co z tego, że to lipiec
Że skwar, upał, duchota
Ty usiądź przy tym ognisku
Na pryzmie śnieżnego błota.
Śnieg w lipcowym słońcu
Szybko się topi w koło
Lecz chodzi przecież o to
By było nam wszystkim wesoło.
Jak łatwo się domyślić
Pointy nie będzie wcale
Bo razem z lutowym śniegiem
Stopiła się w tym upale.
-
1 załącznik(ów)
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Piskalu dziękuję. Tak dowaliłeś do ognia, że śnieg chyba stopniał….
Wracam do Cisnej. Przecież spotkanie przede mną. Spotkanie z nie byle Kim. Dojeżdżam do pustej metropoli i dzwonię do Przyjaciół. Niestety oni są jeszcze kawałek od Cisnej. Poszedłem więc na najbardziej spokojne miejsce w Cisnej. Chciałem podumać trochę nad mogiłą Tego, który zawsze kapeluszem ciskał o ziemię przed Renatką. Pogadałem sobie wtedy z Bogusiem, jak za dawnych dobrych lat. Potem połaziłem po sklepach, kupiłem co nieco na kolację i poszedłem na miejsce spotkania. Ponieważ zrobiłem się głodny zamówiłem sobie hreczanyki, cokolwiek to by nie było. Okazało się to pyszną potrawą. Nawet kiedyś w Pyrlandii ją upichciłem. Smakowała nieco inaczej, ale też była dobra. W końcu drzwi się otwarły i weszła do środka zmarznięta para. Przywitanie było gorące. Wszak ostatni raz w sierpniu w Duszatynie się widzieliśmy. Oni właśnie stamtąd wracali. Nie, nie. Nie siedzieli tam od sierpnia. W tak zwanym międzyczasie byli jakiś czas u siebie w domu. Oj dużo mieliśmy sobie do opowiedzenia. Najpierw się najedli. Potem była herbata i rozmowa. On zamawiał herbatę wąchając słoiki. Wiem, że lubi taką śmierdzącą koniem chyba. Często wracam myślami do tego spotkania. Ba! Już się cieszę na następne, sierpniowe, chociaż krótko w maju się widzieliśmy. Pogadaliśmy, aż w końcu Ona powiedziała, że jest Jej zimno. Trudno, ale trzeba było się rozstać… pojechałem do siebie do Ośrodka. Miło spotykać się w Polsce z ludźmi kochającymi Bieszczad, ale jeszcze milej jest spotkać Przyjaciół z Polski w Bieszczadzie…
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Cytat:
Zamieszczone przez
bertrand236
[B].... Miło spotykać się w Polsce z ludźmi kochającymi Bieszczad, ale jeszcze milej jest spotkać Przyjaciół z Polski w Bieszczadzie…
Robert to może w końcu spotkamy się na wspólnej wyprawie w sierpniu w bieszczadzie bo jakoś nie możemy się zgrać na wypad po pyrlandii, roztocze też niewypaliło.
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Od 20 sierpnia mam Tam być...
-
8 załącznik(ów)
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Dzień kolejny…
Rankiem, ale bez przesady wstaję. Po śniadaniu dzwonię do no mniejsza z tym ;) i umawiam się na herbatę. Dojeżdżam do Wielkiej Szosy i kieruję się na północ. Mijam uzbrojone miasto i podążam dalej. Zawsze, kiedy jadę tą drogą po zmroku mam dziwne skojarzenie. Otóż wydaje mi się, że w okolicy bardzo aktywnie działa Ku Klux Klan. Wieczorem nic nie widać innego tylko wielki biały krzyż na wzgórzu i właśnie takie mam skojarzenia. Ale teraz jadę za dnia i tylko tak sobie przypominam… Tuż przed „Sporną kapliczką” skręcam w lewo. Wielka szosa była czarna, a teraz jadę po błocie pośniegowym. Samochodem trochę rzuca. Droga pusta jest. Tędy to i w sezonie niewielu turystów jeździ. Po prawej miejsce po cerkwi i stary cmentarz, a obok malownicza kapliczka sobie stoi. Teraz droga lekko pnie się pod górę. Lepiej się jedzie niż latem, bo dziury śniegiem są zasypane. Chwilę stoję na miejscu widokowym i się napycham widokiem i jadę dalej. Na skrzyżowaniu skręcam w lewo i po kilkudziesięciu metrach parkuję. Jestem na miejscu. Na spotkanie wychodzi pracownik L.P. Jako człek dosyć przyzwoicie znający okolice wskazuje mi miejsca, które warto odwiedzić. Oczekuje również ode mnie porady w materii, na której ja się znam, ale powiedziałem, ze muszę przeprowadzić wizję lokalną. Umawiamy się na wieczór w Ośrodku. Wsiadam do karawanu i zawracam. Jadę drogą na północ. Następna miejscowość, to taka bardzo niezdecydowana jest. Jedno jest pewne: nie jest to Małe, ale już nie wiem czy Wielkie, czy Średnie. I w ogóle, co? Parkuje nieopodal ruin cerkwi i kieruję swoje nogi na południowy wschód. Dlaczego po nogach? Bo nie wiem, czy droga odśnieżona jest i chcę sobie pochodzić. Na początku obszczekują mnie wcale nie Małe psy. Szczęście, że mam kijki w ręce. Pogoda piękna jest. Śnieg pod nogami miło wygrywa swoją melodię. Co stąpnięcie to zimowy dźwięk. Droga odśnieżona i zmarznięta. Ja sobie kroczę nieśpiesznie, ot tak z nogi na nogę i z kijka na kijek. Po drodze mijam rozwalająca się chatę. Może stpn597 przysiadł się do tego ogniska? Ma ją jak znalazł. Chata, czy szopa z roku na rok przedstawia gorszy widok. Cóż niebawem jej nie będzie. W końcu dochodzę do ścieżki, która odbija w lewo lekko pod górę. Tutaj skręcam do celu swojej wędrówki. Od razu zapadam się głęboko w śnieg…. I od razu widzę różne tropy
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Super...zawsze chciałam zobaczyć z bliska góry zimą.
Niestety nie było mi to dane,może kiedyś.:)))))
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Bertrandzie, z braku okularów a może z przekonania, przeczytałam w tytule Twojego postu "kultowe" zamiast "lutowe".Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe, biorąc pod uwagę, że tym słowem szasta się obecnie bez umiaru. Miło pobyć w chłodku, grzejąc jednocześnie różne części ciała od Twojego ogniska (bez odwracania się tyłem!!!!).Serdeczności.
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Lipy już nie ma nad kapliczką. Miesiąc temu ścieli pozostałą odnogę, a i cmentarz na nowo ogrodzono.
-
10 załącznik(ów)
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Nie znam się na tropach, ale uważnie im się przyglądam. Na szczęście nie ma tu tropów miśka. Lepiej się idzie z wiarą, że się go nie spotka. To lepiej, to taka przenośnia jest. Zapadam się po kolana. Widzę tropy jeszcze jednego stworzenia. Jak na mój gust stworzenie to nazywa się homo sapiens z tym że ja sapię a on popierdalał po śniegu. Istota myśląca przypięła sobie to butów rakiety. Teraz mogłem po raz pierwszy w życiu zaobserwować na śladach na śniegu, co to znaczy chodzić z przypiętymi rakietami. Kurczę może kiedyś sobie takie sprawię, albo chociaż pożyczę od kogoś? Pomimo tego, że idzie się ciężko brnę uparcie do wyznaczonego przez siebie celu. Jest to mój pierwszy raz zimą w tym miejscu. Wiosną i latem jest tu ładnie, ale zimą też niczego sobie. Widać, że pracownicy L.P. zadali sobie wiele trudu, aby miejsce to było bardziej przyjazne turystom. Są tablice informacyjne, są obudowane studnie, są ładnie oznaczone podmurówki i piwnice. Tylko, czy mi się teraz bardziej tu podoba? Chyba jednak nie… Trudno, wszystko się zmienia i miejsce to też jest tego przykładem. Żeby nie było tak zimno, to posiedziałbym sobie gdzieś na podmurówce. Jestem tu któryś już raz i zawsze jestem tu sam. Mijam wypalone w środku drzewo. Dziupla robi mi za statyw i pstrykam sobie fotkę. W końcu docieram do miejsca, gdzie po drugiej stronie potoku po prawej stronie wznosi się pagórek. Że tam cos jest wskazują drewniane poręcze. Schody są przykryte grubą warstwą puchu. Pomału schodzę do potoku z zamiarem jego przekroczenia. W pewnym momencie zapadam się w śnieg tak po same te no wiecie przecież…Wygramolenie się ze sniedu kosztowało mnie wiele wysiłku. W końcu przekraczam potok i po schodach, których absolutnie nie widać, ani się ich nie wyczuwa wychodzę na pagórek. Jestem u celu mojej wędrówki. Miejsce po cerkwi i cmentarz nawet zwierzęta uszanowały. Równa biała kołdra przykrywa miejsce spoczynku dawnych mieszkańców wioski. Tutaj nie mogłem się oprzeć pokusie i się oparłem o poręcz płotu okalającego to miejsce. Oparłem się i zamyśliłem. Oczami wyobraźni widziałem kobiety, mężczyzn i dzieci wchodzące do cerkwi. Wydawało mi się że słyszę śpiew kolęd… W końcu zimno wybudziło mnie z zamyślenia. Nadszedł czas powrotu. Droga powrotna była już łatwiejsza, bo szedłem po własnych sladach. Miałem przetarty przez siebie szlak. Po niedługim marszu doszedłem do miejsca w którym skręciłem w las.
-
10 załącznik(ów)
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Jest ładnie. Marsz drogą jest o wiele łatwiejszy niż był w lesie. Szybko jednak rezygnuję z łatwizny i skręcam na zaśnieżone zbocze po prawej stronie. Znowu trochę, a może nawet bardziej się zapadam w śnieg, ale warto. Przede mną roztacza się wspaniały widok. Doszedłem też do niemałej wprawy w chodzeniu. Otóż robiąc dłuższe kroki, ale za to stawiając stopy na wystających kępach trawy nie zapadam się w śnieg. W końcu trzeba zejść do drogi, bo mi się wzgórze kończy. Znowu obszczekują mnie psy. Dochodzę do karawanu i jadę. Zatrzymuję się przy bardzo malowniczych ruinach. Całkiem sympatyczne miejsce tu jest. Zastanawiam się, czy nie poszukać miejsca po cerkwi i cmentarza, ale zostawiam to na zaś. Wracam do Wielkiej szosy. Ponieważ mam jeszcze trochę dnia przed sobą tym postanawiam odwiedzić jeszcze jedną miejscowość, której już nie ma. Nie mam zamiaru już dzisiaj chodzić, ale pojeździć jeszcze mogę. Po dojechaniu do Wielkiej Szosy skręcam w lewo, a po kilku kilometrach skręcam w prawo. Bałem się, czy droga będzie odśnieżona, ale była o dziwo. Nie tylko odśnieżona, ale również posypana solą. Śnieg na niej tworzył błoto. Po drodze po lewej stronie minąłem mały kościółek, który jest w remoncie. Po obu stronach drogi mijam tabliczki z groźnymi napisami informującymi, ze teren tu jest prywatny. Znowu się wkurzyłem, ale cóż poradzić? Dojechałem do cerkwi. Cerkiew stara jest, kamienna. Remont trwa w najlepsze. Cerkiew zamknięta dosyć mocno i nie chce mi się z tym zamknięciem mocować. Po co niszczyć takie solidne zamknięcie? Nowy dach blaszany chroni wnętrze cerkwi. Razi mnie jednak na tej zabytkowej budowli brązowa blacha trapezowa. Komuś chyba wyobraźni nie starczyło. Przecież można było użyć desek. Byłoby ładniej i bardzie bieszczadzko. Obszedłem cerkiew naokoło i wróciłem do karawanu. W drodze powrotnej jakiś dziwny odgłos wydobywał się spod karawanu. Nie zważałem na to tylko pognałem do miejscowości będącej siedzibą gminy. Trzeba kupić sobie coś do zjedzenia. Tam przed sklepem stwierdziłem, że częściowo urwała się od karawanu (nie, nie trumna) jakaś plastykowa osłona pod samochodem. Jadąc zagarniałem między osłonę, a karawan coraz więcej błota i ona coraz bardziej się urywała. Postanowiłem zająć się tym dnia następnego. Wieczorem przyjechał do mnie pracownik L.P. i pojechaliśmy na wizje lokalną…Co nieco doradziłem, co nieco obiecałem. Zresztą obietnica nie jest zrealizowana do dziś, ale to nie moja wina. Za to dowiedziałem się, dokąd mam odprowadzić karawan dnia następnego.
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Cholerka! Musiałem zerwać się bardzo wcześnie. O godzinie 8:00 stawiam się w pobliskim warsztacie. Po podniesieniu karawanu tak wysoko, ze nieomal trumna by się zgniotła o sufit ujrzałem przerażający widok. Spod karawanu zwisała jak na tego rodzaju pojazd czarna osłona podłogi. Okazało się, że można z nią zrobić tylko jedno, można ją było urwać do końca. I tak od tego dnia karawan jest lżejszy o jedną część plastikową, która została w Bieszczadzie. Wróciłem do centrum i zaparkowałem niedaleko piekarni. Chyba jeszcze nigdy nie pisałem, ze najlepszy w Bieszczadzie chleb w niej pieką. Ponieważ byłem sam, to kupiłem w sklepie tyle chleba ile potrzebowałem i całą resztę na dwa śniadania i kolację. Minąłem po lewej remontowaną świątynię i pojechałem na południe, ale niezbyt daleko. Tyle ile trzeba było. Potem skręciłem kołami na wschód. Byłem ciekaw jak będzie mi się jechało. Na początku droga była odśnieżona. Po prawej ręce miałem cmentarz na wzgórku i miejsce po cerkwi. Minąłem też „krzywy domek” i zatrzymałem się dopiero przy wodospadzie. Zimową porą nie robi takiego wrażenia jak w innych porach roku. Pojechałem dalej. Skończył się dobry asfalt, droga słabo odśnieżona. Raczej śnieg jest ubity kołami samochodów i innych maszyn. Zatrzymałem się w miejscu, gdzie odchodzi droga w prawo. Zima, nie zima, jeść trzeba, więc zrobiłem sobie śniadanie. Popiłem je powiedzmy, że lemoniadą. Poszedłem na pobliski cmentarz i miejsce po cerkwi. Na wzgórzu trochę wiało, więc nie zabawiłem tam długo. Zszedłem do drogi i poszedłem nią przed siebie. Podszedłem do zagrody pustej już. Kiedyś w niej konie były. Smutno ona wygląda, opuszczona taka. Poszedłem dalej, aż do konca tej krótkiej drogi. Dalej jest droga bardziej zrywkowa taka. Strasznie ona była rozjeżdżona. Nie poszedłem dalej, bo błoto na niej okrutne było. Po drodze dogoniła mnie terenówka. Pani w mundurze pracownika L.P. zapytała mnie co tutaj robię? Była wyraźnie zaskoczona widokiem turysty w tym miejscu o tej porze roku. Zaprosiła mnie do siebie na kawę, kiedy będę w pobliżu miejsca jej zamieszkania. A mieszka chen za trzema brodami i cerkwią. Przy okazji dowiedziałem się, ze karawan nie da rady przejechać przez brody. Ja poszedłem do karawanu i podjechałem nim kawałek dalej. Przy następnej drodze w prawo zaparkowałem i poszedłem tą drogą. Doszedłem do fabryki dymu, która o dziwo dymiła „pełną parą”. Pracownik fabryki nie był zaskoczony moją obecnością. Zdziwił się dopiero wtedy, kiedy usłyszał, ze nie przyjechałem tu szukać zrzutów. Zresztą tyle lat po wojnie szukanie zrzutów mija się z celem i to jeszcze w śniegu… ;-) Poszedłem sobie powoli drogą. Mimo szlabanu zamkniętego na kłódkę dosyć ruchliwa ona jest. Tak wnioskuję po śladach opon. Droga ta przywołuje wiele wspomnień. A to Renatka, a to konie, a to Klopsik, a to … Doszedłem do niewielkiego cmentarza. Nikogo na nim nie było od dłuższego czasu. Świadczy o tym brak śladów na śniegu. Po chwili jestem na końcu dolinki. Nie chce mi się iść na przełęcz do kapliczki, nie chce mi się też włazić na górę, którą mam po lewej ręce. Pozostaje mi wracać, co też czynię. Zaczyna się chmurzyć. W lekko pruszącym śniegu dochodzę do karawanu. Postanowiłem sprawdzić prawdomówność spotkanej Pani. Faktycznie zjazd do brodu to dosyć wysoki uskok lodowy. Mógłbym urwac osik przy karawanie. Nie ryzykuję i zawracam. Dojeżdżam do Wielkiej Szosy i skręcam w prawo. Jadę aż do Małej szosy. Tam parkuję i odwiedzam Zdzicha zaliczonego do Zakapiorów. Oj miłe to było spotkanie. Wszak dawno się nie widzieliśmy. Obejrzałem nowe dzieła między innymi Matkę Boską Fornalską. Kiedyś Gość ten był prawdziwym artystą. Malował wspaniałe dzieła i dziełka. Teraz z artysty stał się rzemieślnikiem. Masowo powiela wiele prac. Cóż komercja. Nadal jednak bardzo lubię Go odwiedzać. Następnie pojechałem Małą Szosą, aż do kurortu. Tam skręciłem do jego centrum. Pusty ten kurort strasznie był. Nawet Stanica zamknięta na cztery spusty. U pani leszowej zjadłem za to jak zwykle pyszny obiad. Pogadałem z Gospodynią i pojechałem dalej. Ponieważ Stanica była zamknięta kawę wypiłem dopiero w Herbaciarni. Po ciemku wróciłem do Ośrodka….
Dupa. Zdjęć już nie będzie. Nie wiem jak mi się udało je wykasować, ale udało się skutecznie.
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Chyba z tymi zdjęciami dopadły Cię chochliki fotograficzne. Szkoda tych zdjęć bo ładnie ilistrowały te zimowe klimaty.
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Ostatni poranek.
Pogoda ładna, ale się ociepliło. Zaczyna trochę spływać. Postanowiłem być niedaleko bazy. Wyjechałem karawanem z Ośrodka i dojechałem do Wielkiej Szosy. Tam skręciłem w prawo. Zatrzymałem konie mechaniczne przy pierwszym cmentarzu. Ledwo go było widać spod śniegu. Taki mały cmentarzyk, którego niewiele osób zauważa jadąc to w jedną, to w drugą stronę. Przeszedłem na drugą stronę asfaltu i poszedłem przed siebie. Nie, nie na przełaj. Tam droga jest. Po lewej stronie minąłem leśniczówkę o historycznej już nazwie. Droga cały czas pięła się pod górę. Wyprowadziła mnie do lasu. Nawet była odśnieżona. Znaczy się leśnicy tutaj jeżdżą po drewno. Szedłem sobie powoli, aby jak najdłużej napawać się ostatnim dniem w Bieszczadzie. Było tak, jak lubię. Tylko zima, droga, cisza i ja. Szkoda tylko, że zwierzyna jakaś nie wyszła mi na spotkanie. Rozumiem jednak, że z nadmiaru szczęścia mógłbym oszaleć… Droga jak to droga w górach prosta nie była. Bałem się żeby nie przeoczyć miejsca, w którym powinienem z niej zejść. Tak naprawdę do tej pory takiego miejsca nie było. W końcu dochodzę. Czuję, że to musi być teraz. Trochę zasapany skręcam w prawo. Od razu zapadam się powyżej kolan. Teraz nie ma lekko. Każdy krok w zapadającym się mokrym śniegu jest trudny. Mijam jakiś zasypany plac. To jest chyba miejsce na składowanie drewna. Teraz całkowicie zasypane. Wchodzę w las. Wiem, ze muszę wejść na górę. Nie szukam ścieżki w tym śniegu, bo i po co? Nagle niewiadomo skąd dochodzą do mnie ślady człowieka, który pomykał tędy na rakietach. Były to jednak całkiem inne ślady niż te, które widziałem ostatnio. Widocznie rakiety tak jak opony też mają inne budowy i inne ślady zostawiają. Po chwili ślady zniknęły. Tak sobie myślę, ze może ktoś miejscowy rogów szukał. W miarę podchodzenia śniegu jest coraz mniej. Z kroku na krok idzie mi się lżej. W końcu zaczyna się wywłaszczenie. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i jestem na szczycie. Szczyt jen jest oznaczony bardzo specjalnie. Jest tam czerwona tablica z godłem Polski i stosownym napisem, żebym wiedział, że doszedłem tam, dokąd chciałem. Nawet jakaś kapliczka lub krzyż się tam znalazła. Już nie pamiętam dokładnie co. W Bertrandowych zagadkach znajdziecie tę fotkę. Postanowiłem tam wrócić latem. Po swoich śladach wróciłem do drogi. Teraz już spacerek do karawanu. Cały czas w dół. Karawan zastałem cały zachlapany błotem pośniegowym. Cóż odwilż czas wyjeżdżać z Bieszczadu.
I to by było na tyle. Czas gasić ognisko. W Poznaniu skończyły się upały. Dzisiaj jest około 16 stopni.
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Bo grzać przestałeś! Szkoda!
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Musiałem skończyć. Pojutrze w Bieszczad wyjeżdżam. Jak wrócę, to może tydzień KIMBowy opiszę... Musze pomyśleć. Wiosna jesienią. Też ładnie. Mam trochę zdjęć.
Pozdrawiam
-
Odp: Ognisko na śniegu, czyli lutowe wspomnienia z Bieszczadu. Jeszcze raz po awarii.
Oj tak! Czekam ! Szybko wracaj i do...klawiaturki!