-
3 załącznik(ów)
Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Już od połowy stycznia zaplanowałem lutowy wyjazd w Bieszczady. Czas do wyjazdu przesuwał się zgodnie z przewidywaniami staruszka A.A. Do czasu. Tak na początku lutego czas zaczął się gwałtownie kurczyć. Jeszcze tego nie spostrzegłem, jeszcze pełen ufności zadzwoniłem do Bertranda, że może się spotkamy gdzieś... Czemu nie, on na to, właśnie jadę w tamte rejony to będzie mi po drodze. Umówiliśmy datę, miejsce. Jeszcze czas i przestrzeń jakoś się trzymały razem. Jednak nić je wiążąca już wtedy była nadmiernie napięta. Na trzy dni przed wyjazdem czas zastrajkował, moi szefowie ratując projekt przed klapą nie pozostawili mi wyboru. Przestrzeń moja i Bertranda gwałtownie się rozminęły. Moja przestrzeń została w biurze, jego w zgodzie z czasem poleciała w Bieszczady. Nie będę się rozpisywał o moich zmaganiach z czasem w zamkniętej przestrzeni biura. Dość powiedzieć, że po kilku nieprzespanych nocach, przy wydatnej pomocy zespołu współpracowników, po solennym przyrzeczeniu, że będę w zasięgu telefonii komórkowej, spakowałem plecaki i byłem gotów do drogi. I tu zaprotestowała Małżonka: Chcesz jechać na noc? (była 22.30). Trudno jej było odmówić racji. Po kilku dniach zmagań z czasem, przestrzeń drogi mogła się niepokojąco zakrzywiać. Poszedłem spać, by o 5 rano już mijać rogatki Gdańska. Dom i zwierzyniec pozostawiając pod opieką sąsiada i przyjaciela Krzysztofa. Z drogi telefon do Bertranda; jest i jeszcze kilka dni będzie. Jest dobrze, moja czasoprzestrzeń nawiązuje kontakt z czasoprzestrzenią Przyjaciela. Jeszcze jeden telefon do Gospodarzy Przystanku Cisna, gdzie postanowiliśmy się zatrzymać. Uzgadniamy, że do 22 powinienem dojechać i będą czekać z kolacją.
Przyjechaliśmy na miejsce niemal punktualnie. Czas nie sprawiał kłopotów, już się uspokoił, przestrzeń też była na miejscu. Tylko temperatura niepokojąco wzrosła... A.A. tego chyba nie przewidział...
Mimo strzeżeń gospodarzy podjeżdżamy pod sam dom bez łańcuchów. Mokry asfalt niemal pod samą górę i potem zjazd po śniegu pod Przystanek. Gospodarze czekali. Z gorącą kolacją. Jesteśmy tu pierwszy raz. Krótka prezentacja i po chwili siedzimy przy smakowicie zastawionym stole. Ciepłe przyjęcie potęguje kominek i po chwili zupełnie naturalnie przechodzimy na ty i czujemy się jak starzy znajomi. Robi się późno. Pora spać. Zasypiam kamieniem zmęczony ostanimi tygodniami wytężonej pracy, stresem i 800 km jazdy.
cdn
Długi
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Mam szczerą nadzieję, że czasoprzestrzeń Twojej gawędy nie zakrzywi się nadmiernie i będziesz nas ją raczył w miarę regularnie.:-D
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Czekam na dalsze zakrzywienia :-)
pozdrawiam
-
3 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Dzień wstał. Zgodnie z przewidywaniami. Gdzieś tak w rejonie ósmej. Schodzimy na śniadanie. Tu trochę się zdziwiłem: przeglądając ofertę nie zwróciłem uwagi, że Gospodarze prowadzą kuchnię wegetariańską. Ja jestem raczej przeciwnej orientacji kulinarnej, ale cóż tam. Mam rezerwację na 2 dni, jakoś przeżyję:grin:
Po śniadaniu stwierdzam, że w sumie to dobrze trafiłem. Kasia okazała się mistrzynią kuchni wegetariańskiej. Zachwyciła mnie bogactwem smaków i kolorów. Z natury jestem smakoszem i wstałem od stołu w pełni zadowolony. Pora przyszła zmierzyć się z przestrzenią. Popędziłem ją za pomocą koników mechanicznych i dopiero w Woli Michowej dałem jej odsapnąć. Przestrzeń doliny Balniczki otworzyła się przed nami i zapraszała do wędrówki. Czas zwolnił, dostosowując się do tempa marszu. Jest ciepło, droga oblodzona, lekko pnie się w górę. Docieramy do kapliczki. Dojście nie było łatwe, ścieżka wyślizgana, mokra, mimo dobrego obuwia i kijków miałem kłopot z utrzymaniem równowagi i gleba była podejrzanie blisko mojej ...
-
4 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Wróciliśmy na drogę, im dalej, tym więcej mgiełek pojawia się między drzewami. Czas przestał istnieć. tak dotarliśmy do końca drogi. Wojtek udzielił nam gościny. Pojedliśmy przyniesione zapasy, popiliśmy herbatki, pogwarzyliśmy. Kot został podrapany za uchem i ... i czas przypomniał sobie, że to już popołudnie. Podziękowaliśmy za gościnę i ruszyliśmy w drogę powrotną. Droga przez ciągle płynącą wodę zrobiła się jeszcze bardziej śliska. Przestrzeń znów wzięła rozwód z czasem. On gnał, a ona pomalutku, bo ślisko. A Bertrand już czeka w Cisnej. Jakoś w końcu z ludzką pomocą (stop) dotarliśmy do Woli i już własnym transportem dotarliśmy niemal, niemal punktualnie do Herbaciarni. Bertrand był już po hreczanikach. To jakiś plus z naszego spóźnienia. Nie zaglądał mi do MOICH pierogów. Przy herbacie i słodkościach czas znów zwolnił, a raczej ucichł tak, że o nim zapomnieliśmy. Przyszedł wieczór i wciąż mając niedosyt musieliśmy się rozstać. On na swoją kwaterę my na swoją. Czekała na nas obiado - kolacja. Myślałem, że po wspólnej z Bertrandem biesiadzie już nic nie zjem. Nie doceniłem Kasi. Nie sposób było nie spróbować tych pyszności. Przestrzeń mojego żołądka została poważnie rozciągnięta. Czas jak zwykle w takich wypadkach chciał spać. Ja też.
cdn
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Miło wrócić do minionego czasu, a i przestrzeń nie całkiem obca jest....
Pozdrawiam Was
-
10 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Następny dzień nadal pochmurny, ciepły i mokry. Cofamy czas i wędrujemy do Dusztyna. Tyle już lat tam jeździmy tam w wakacje, a nigdy nie byliśmy zimą. Od razu rzucają nam się w oczy pewne zmiany: dom, niegdyś zamieszały przez rodzinę Wasylków doczekał się remontu. Nowy właściciel dał nowy dach, ganek i pewnie przeprowadził gruntowny remont wnętrza.Dochodzimy do pola namiotowego. Cisza jak makiem zasiał; nie ma namiotów, ognisk, gwaru turystów. Tylko niczym nienaruszona biel. Trochę nieśmiało, jak obcy w cudzym domu wchodzę. Naruszam tę niczym nie skalaną gładź śniegu. Czuję się trochę nieswojo. Osława przebija się przez okowy lodu. Jej wyraźnie służy ocieplenie. Nabrała życia, płynie raz pod lodem, raz nad lodem, wypłukując kratery. Cały czas sobie pogadując. Nikt jej nie słucha, może tylko te kilka sikorek. Nie wtrącam się do tych rozmów i wycofuję się na drogę. Przypominam sobie relację naszego forumowego kolegi z zimowego przejścia. Szlak tak jak w Jego relacji: przetarty jak stara autostrada. Zwózka drzewa nadal trwa. Tak w miarę wygodnie (nie licząc kilku przepraw przez błotko) docieramy do jeziorka. Uśpione pod lodem. Cisza w okół potęguje ten senny czar. Mgiełka. Wszystko to trochę nierealne. Rezygnujemy z dalszej wędrówki. Przestrzeń postanowiła się od nas odgrodzić. Szlak zupełnie nieprzetarty, zawalony drzewami. Śnieg miejscami do uda, mokry, ciężki. Pod śniegiem śliskie, mokre pnie i gałęzie. Zostawiamy senną przestrzeń ze śpiącymi niedźwiedziami i wracamy do cywilizacji.
cdn
-
3 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
że też taka swawoląca czasoprzestrzeń dała się tak zgrabnie ując w kadr i literki :-D
(ale tak coś czuję, że tym śniegiem Długi wywoła jakiegoś wilka z lasu...:wink:)
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Cóż mogę powiedzieć... wywoływanie, zamawianie.. czy ktoś jeszcze w to wierzy? Co innego zagiąć parol na zakrzywioną przestrzeń.. to lubię
Pozdrawiam
Długi
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Długi, o jakim Ty tu pechu? Taki piękny wyjazd, spotkania, znany dobrze świat w innej odsłonie. Oj, bo zapeszysz i wiesz co wtedy????Pozdrawiam.
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Pech, bo miałem być 2 tygodnie wcześniej, pech bo miał być puch i mroźne wycieczki, pech bo przynajmniej połowę wędrówek planowałem z Bertrandem, a było tylko krótkie, popołudniowe spotkanie.. I prawie cały czas nie było słońca, tylko mgła i deszczyk drobny jak mgiełka.... i było jak zwykle cudownie. Sam nie wiem, czy ja mam pecha?
Pozdrawiam serdecznie
Długi
PS
Dziękuję Wiesiu za fotki
T
-
7 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Następny dzień wstał tak ponury, z tak ciężkimi chmurami wiszącymi nad samą głową, że zrezygnowaliśmy z wyjścia w góry. Buty jeszcze po wczorajszym nie wyschły. W takich razach zawsze wybieramy się do Sanoka. Odwiedzamy muzeum. Kolejny raz. Lubię zaglądać w twarze świętych ikon. Zawsze znajdę coś nowego. I tym razem też tak było; wzrok powędrował do góry, gdzie w cieniu umieszczono kilka ikon malowanych na tkaninach. A jedna z nich swą prostotą mnie zachwyciła. Jezus w beciku. To niespotykane ujęcie. Zapytałem, czy mogę zrobić zdjęcie; otrzymawszy zgodę uwieczniłem i Wam tu też prezentuję. Dobrze się zwiedza, gdy jest się jedynym gościem. Pani z obsługi muzeum wchodziła przed nami do sali, zapalała światła, a gdy wychodziliśmy, gasiła. I chętnie odpowiadała na pytania, a my jak zwykle mieliśmy ich kilka. Z muzeum powędrowaliśmy do skansenu. W zasadzie to planowaliśmy tylko krótki spacer. Ale pan w kasie tak zachęcał do wzięcia przewodnika ( "ta Pani przyjechała aż z .... i siedzi tam, dziś taki mały ruch, jeszcze nikt nie wziął przewodnika, a już prawie zamykamy"). Pani okazała się niezwykle sympatycznym przewodnikiem. Gdy powiedzieliśmy, że jesteśmy tu 8 lub 9 raz wyznała, że ona jest świeżo po egzaminie i dopiero rozpoczyna tu pracę:razz:
Dla nas miało to duży urok. Konfrontowaliśmy wcześniejsze opowieści "starych" przewodników z wiadomościami z ostatnich "szkoleń". Dowiedzieliśmy się kilku nowych rzeczy dotyczących budownictwa cerkiewnego, zobaczyliśmy dzwon z Balnicy. Chodziliśmy od obiektu do obiektu rozmawiając, ominęliśmy tym razem część naftowo - przemysłową skupiając się na cerkwiach i gdy przyszłą pora wracać okazało się, że czas, ten figlarz znów nam spłatał psikusa. Było już godzinę po zamknięciu skansenu. Zniecierpliwiony pracownik ochrony zrobił kilka uwag, że on tu tak długo musi stać z kluczami, itd. A my szczęśliwi, że udało nam się ciekawie spędzić czas w miłym towarzystwie rozbroiliśmy go uśmiechem, pożegnaliśmy Panią Przewodnik i pojechaliśmy szukać kwatery na następne kilka dni.
cdn
-
3 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Wcześniej, przez internet typowaliśmy okolice Rajskiego. Trafić nie było łatwo, więc miejsce już na wstępie nabrało uroku. Duża sala ogólna, przytulny, czyli nieduży pokoik. Pytamy o możliwość wyżywienia: tak odpowiada gospodarz dziś przyjeżdża grupa 9 osób z Rzeszowa, zamówili obiadokolacje, to możemy się dosiąść do stołu. Znaczy będzie 2 dniowa impreza. Nie o tym marzymy. Wracamy do Przystanku Cisna i przedłużamy pobyt o jeszcze dwa dni. Po drodze zatrzymujemy się na moście nad Sanem. Patrzę na te zdjęcia i aż trudno uwierzyć, że 3 dni później nie będzie śladu lodu. Następny dzień poświęciliśmy na odwiedziny u przyjaciół. Zdjęć nie będzie, ale pozdrowienia i owszem, bo wiem, że forum jest przez nich odwiedzane. Dużo słońca Tereniu i Leszku, uśmiechów i zdrowia Krysiu.
Pozdrawiam serdecznie.
Długi
cdn
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Cytat:
Zamieszczone przez
długi
...., pech bo przynajmniej połowę wędrówek planowałem z Bertrandem, a było tylko krótkie, popołudniowe spotkanie.. .....Pozdrawiam serdecznie
Długi
....
Ty Piszesz o pechu, a ja się cieszę. Znaczy się jeszcze sobie pochodzimy...
Pozdrawiam Was serdecznie.
P.S.
Jutro jest taki dzień dla nas, jak ten dla Was, kiedy się statnio widzieliśmy... ;)
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
To my Wam jak Wy nam i jeszcze parę słonecznych chwil w Bieszczadach
Długi z Joanną
-
9 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Przyszła w końcu pora pożegnać gościnny przystanek. Ostatniego wieczoru, po kolacji Gospodarz zaproponował oglądanie filmu. Nie lubię oglądać filmów na małym ekranie komputera, ale Gospodarz zachęcał reklamując, że to wspaniały film "Wino truskawkowe". Nie oglądałem tego wcześniej i zaciekawiony przystałem na propozycję. I tu zaskoczenie: proszę zerknijcie na pierwsze zamieszczone zdjęcia przedstawiające wnętrze sali jadalnej. Wisi tam na ścianie pięknej urody kilim. Andrzej zdecydowanym ruchem odsunął kilim i ukazał się olbrzymi ekran telewizora. Film obejrzeliśmy w iście komfortowych warunkach. Rankiem opuściliśmy przystanek i nieco naokoło pojechaliśmy do Krywego. U Tosi obskoczyły nas czipsy, tzn. trzy psy, jamniki i jamnikopodobe. Rozszczekane, pełne entuzjazmu i przyjaźni. Było drapanie i merdanie; my drapaliśmy za uchem, one merdały. Po powitaniach przyszła kolej na: a co u Was, opowiadajcie... i tak zeszło niemal do północy. Przed snem jeszcze zerknąłem za okno. Nie padało. Ranek wstał roziskrzony słońcem. Szybko decydujemy się na wyjście w kierunku Czertyczy. Pamiętam z dawnych wędrówek, że stała tam chatka z kominkiem. Postanowiliśmy sprawdzić, czy jeszcze stoi. Przecież trzeba mieć jakiś cel wędrówki, a nie tak łazić bez celu. Podchodzimy na Ryli. Połowa wycieczek u Tosi zaczyna się od podejścia na Ryli. Potem zejście do skrzyżowania i drogą w górę Hulskiego. Słońce, ciepło, wiosna na całego, a to ostatnie dni lutego. Wszystko wokół skrzy się tysiącem rozbłysków w pojawiających się wszędzie strumyczkach. Mijamy wypał z domkiem zaopatrzonym w antenę telewizji satelitarnej. To nie jest tak całkiem bez sensu. Za retortą odkryliśmy potężny agregat, tak ok. 80 kVA, który jest w stanie zasilić w energię elektryczną sporą wioskę. Zagłębiamy się w dolinę. Jest pięknie. Lubię to miejsce. O każdym czasie. Przemierzałem tę drogę w letni upał, przy kilkunastostopniowym mrozie, czerwoną jesienią i późną wiosną. Teraz szedłem pod rękę z wiosną lutową. Mój czas i moja przestrzeń szły sobie w zgodzie. Ale wiosna chyba się pogubiła. Co ona tu robi? W lutym?
-
4 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Im dalej idziemy, tym mniej śladów gospodarowania leśników. Ślady deta, ciężkich samochodów, ciągników w pewnym miejscu się kończą, zostaje ślad samochodu terenowego. Jeszcze przed granicą parku pojawiają cie inne ślady. Nie wyglądają na całkiem świeże, ale wrażenie robią. Idziemy dalej. Do chatki już niedaleko. Ślady samochodowe znikają, gdzieś z boku niewielka kaskada zachwyca kroplami. Wracamy na drogę i tu nowe ślady> duże, a obok takie całkiem malutkie.. jakby dziecięce.. i całkiem nie stare. Joanna stanowczo odmawia dalszej wędrówki. Ona tędy szła, mówi, była z dzieckiem i wcale nie jestem jej ciekawa. Cóż było robić, zawróciłem. Że niby ja bym poszedł dalej, że pewno już sobie poszła, ale nie nalegałem;)
-
8 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Poszliśmy do Hulskiego, do ruin cerkwi. Przy drodze skład świeżo ściętej olchy. Jej czerwień była tak intensywna, że kurtka Joanny wydawała się "sprana" i wyblakła. Wracamy. Jeszcze kilka popołudniowych fotek; tu drzewko, tu chmurka. Wieczorem opowiadamy Przyjaciołom o wycieczce. Tosia mówi, że chatki już nie ma. Została rozebrana. A misiowa? Tak, dobrze że jej zeszliście z drogi. Mimo pięknej pogody mogła być niewyspana i głodna. Czyli w złym humorze. Czas znów przypomniał o sobie. Robi się późno, a jutro 800 km drogi powrotnej. Powrót do codziennej "czasoprzestrzeni". Czy wypad był udany? Chyba bym grzeszył narzekając.
cdn
(do końca jeszcze daleko):mrgreen:
jeżeli tylko jeszcze chcecie czytać
Długi
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Co mi tam niedźwiedzie. Największymi potworami w Krywem są te trzy jamniki i jamnikopodobne. Ostatnio straciłbym rękę. Od głaskania;) Jak zaczniesz, to potem trzeba samochodem uciekać:lol:
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Pytanie podstępne! A wiosna tęgo sobie poczynała skoro nawet but zazieleniła.Dalej...dalej....!
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Cytat:
Zamieszczone przez
długi
...Tosia mówi, że chatki już nie ma. Została rozebrana. ..(do końca jeszcze daleko):mrgreen:
jeżeli tylko jeszcze chcecie czytać
Długi
A Toś mnie zmartwił. Ostatnio kiedy byłem w tej chatce, to w żałosnym stanie była....
Chcemy, chcemy... zwłaszcza że pisać się nam nie chce... ;)
Pozdrawiam
-
8 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Pauza w pisaniu nie za długa, nie za krótka, ot w sam raz. Bo i pauza w wędrowaniu też była akuratna. Pracuję w firmie, której właściciele urządzają raz w roku święto firmy; w rocznicę powstania, czyli w końcu marca. A że skład firmy raczej młody (jestem tego najlepszym przykładem) święto odbywa się w terenie. Tym razem bazą było schronisko pod Honem. Po całym dniu jazdy pociągiem i autokarem, wymęczeni dotarliśmy późną porą do schroniska. Rozlokowaliśmy się po pokojach, jakaś kolacja i spać. Ranek wstał mglisty z lekkim kacem po podróży i ... i po tym, co wywołuje to zjawisko. Plan jest ambitny: Cisna Jasło Okrąglik Fereczata, Smerek. Autokar został zamówiony do Smereka. Jest nas spora gromadka. Jednak już samo wyjście ze schroniska rozciąąągnęło grupę. Podejście rozerwało ją na strzępy. Dzięki temu każdy szedł swoim tempem, a ja uniknąłem tego, czego nie znoszę: wędrówki w grupie. Warunki na szlaku trudne. Mokry, ciężki śnieg, zapadający się miejscami po udo. Większość już na Jaśle ma nogi mokre do kolan. Decydujemy się skrócić trasę. Z Jasła schodzimy do Kalnicy i Smereka. Jednocześnie. Bo nam się czas i przestrzeń rozdwoiła. Jedni schodzili do Smereka. Drudzy, (dotarli na Jasło godzinę później) schodzili do Kalnicy. Zadziwia mnie szpetota zabudowy "rekreacyjnej" zalegającej wzdłuż szosy. Autokar nas zgarnia z szosy i wracamy do Cisnej. Po obiedzie.. ciąg dalszy imprezowania. Okazuje się, że w schronisku jest sauna. Początkowo wszyscy wykrzykują z aplauzem oooo! Ale nikt nie poszedł. Poszedłem ja. Po godzinie byłem jak nowonarodzony. Reszta towarzystwa dopiero teraz stwierdziła, że to dobry pomysł i tłoczyli się w małym pomieszczeniu, które ja miałem tylko dla siebie. Dla mnie to był duży pokoik, gdzie wygodnie zaległem na górnej półce, dla nich klitka, gdzie 5 osób nadrabiało niewygodę wypitym alkoholem. Ranek zapowiadał się trudny.
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Cytat:
Zamieszczone przez
Piskal
Co mi tam niedźwiedzie. Największymi potworami w Krywem są te trzy jamniki i jamnikopodobne. Ostatnio straciłbym rękę. Od głaskania;) Jak zaczniesz, to potem trzeba samochodem uciekać:lol:
Kiedyś jamniczki przeszły z nami całą dolinę , dopiero Tosia (zmartwiona) musiała po nie wyjechać autkiem na "górkę" .Nie pomogło odganianie , tupanie straszenie ... nic z tego, ale są kochane.
Ps Długi z niecierpliwością zawsze czekam na następne Twoje pisanie.
-
10 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Mam znów trochę kłopotów z czasem. Tym teraźniejszym. Kurczy się bez umiaru, że nawet taczki nie ma kiedy załadować. Na szczęście sobota należy do mnie. Czas przypalikowałem do klawiatury i nie popuszczę, aż nie skończę kolejnego dnia.
Dla niektórych pobudka była dość brutalna. Nie było mowy o jakimś tam "jeszcze chwilę". I trzeba przyznać, że choć spodziewałem się znacznych trudności, to jednak udało się zebrać to dość liczne towarzystwo i zapakować bez opóźnień do autokaru. Od śniadania już było wiadomo, że część grupy nie wysiądzie w Wołosatem i w góry nie pójdzie. Główną wymówką był stan obuwia po wczorajszej wycieczce. Tym razem plan jest taki: z Wołosatego przez Tarnicę, Bukowe Berdo do Mucznego. W Wilczej Jamie obiado - kolacja o raczej uroczystym charakterze jako kulminacja obchodów rocznicowych. W autokarze rozkładam mapę i pokazuję kilku pozostającym, gdzie mogą pójść z Mucznego, zanim reszta zejdzie z gór. Przestrzeń przemyka za oknami. W Wołosatem wysiadam ja..., właściciele i prezesi w 2 osobach i jeszcze 3,4 osoby. Mało nas, jak na blisko 40 osobową wycieczkę. Mnie to nie przeszkadza. Pomykamy błotnistą ścieżką na Tarnicę. Trochę pada, trochę wieje, słowem jest pysznie. Na górze kilka osób (jest sobota), widoki raczej tak na kilkanaście metrów. Czasem coś przedrze się przez zamglenie - chmury. W nadziei, że na Bukowym Berdzie będzie lepsza pogoda, szybko schodzimy z Tarnicy. I rzeczywiście. Powoli przestrzeń pokazuje swoje piękno. Wiatr rozwiewa nieco mgły i chmury, przez dziury pełne tajemniczych blasków pokazuje się przestrzeń. Czas się wycofał na z góry upatrzone pozycje i zamarł. Idziemy nieśpiesznie grzbietem podziwiając przestrzeń to z lewej, to z prawej. Przystajemy, patrzymy na przebytą drogę. Pogoda znów się psuje i budzi czas. W Wilczej Jamie czeka obiad, kolacja i te 30 głodnych gardeł. A bez nas się nie odbędzie. Przy zejściu przyspieszamy, choć jest wybitnie ślisko i mokro. Do tego liczne sterczące spod śniegu gałęzie po jesiennym "śniegołomie". Trzeba czasem obchodzić te przeszkody. Do tego miejscami rozjeżdżony szlak przez ciężki sprzęt zrywkowy. Ani się spostrzegłem, jak gdzieś zniknęły kolorowe paski malowane na drzewach. I tak niechcący przestrzeń znów zakręciła i zamiast w rejonie Arniki wyszliśmy wprost na bramę Wilczej Jamy. Z ulgą powitałem ciepło kominka. Buty powędrowały na miejsce bliżej ognia. Nie wiele to dało. Co prawda były cieplejsze i nawet "prawie" suche, ale podeszew odlazła całkiem. I tu na zakończenie kilka słów o Wilczej Jamie. Było to jedna z najsympatyczniejszych imprez tego typu, w jakich uczestniczyłem. To, co znalazło się na stole było pyszne. Państwo Pawlakowie włożyli wiele wysiłku, by atmosfera była miła, wręcz serdeczna. Biorąc pod uwagę fakt, że źle się czuję w towarzystwie przekraczającym liczbę 10 osób, to naprawdę wielki sukces Gospodarzy.
-
7 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Zima odeszła, wiosna rozświetlona rozwijającymi się liśćmi i kwiatami. I tak to już jest z tym czasem, jeden krok i z marca jesteśmy w połowie maja. W firmie sytuacja jak w lutym. Ale nie dopuszczam myśli o zmianie terminu wyjazdu. Ustawiam pracę w zespole i ... Słoneczny sobotni dzień, dzień w drodze. Obiad w restauracji przy stacji benzynowej w towarzystwie ludzika na wieży. Dobijamy w końcu do celu podróży. Zobaczcie: dwa trzy zdania i 800 kilometrów przeleciało. Tu kilka chwil, a wtedy 12 godzin za kółkiem. Rozlokowujemy się na kwaterze i śmigamy do Zajazdu. Jak zwykle w niedoczasie, nieco spóźnieni. Na najważniejsze zdążyliśmy. Uśmiech Marcowego pochylonego nad albumem - bezcenne. Nagrody dla forumowych Przyjaciół, wspólna radość, gratulacje. I już mniej oficjalnie rozmowy "w zespołach kameralnych". Czas zatacza szerokie koło. Przy stoliku siedzą: Joanna, urodzona sopocianka i Wuka. Pogrążone w rozmowie. A czas kręci im nad głowami swój młyn. Zakręcił do lat pięćdziesiątych, Lidzbark Warmiński. Babcia Joanny ubrała małą Joasię w świąteczną sukienkę i mówi: teraz pójdziemy do mojej przyjaciółki, jeszcze z Wilna. Bądź grzeczna, ta pani jest pisarką, pisze książki dla dzieci. Tak Joanna poznała Panią Irenę Kwinto. Potrzeba było przyjechać na KIMB, by poznać Wiesię, synową Pisarki. Koło północy wróciliśmy do czasu i miejsca właściwego, czyli do teraźniejszości. Teraźniejszość zapowiadała się ... źle się zapowiadała. Ranek mógł sobie darować wstawanie. Ale wstał, więc i my ubraliśmy się przeciwdeszczowo i ruszyliśmy na mały spacer. Planowaliśmy... co tu planować, jak leje. Poszliśmy w kierunku Przełęczy Beskid i wróciliśmy po 2 godzinach lekko przemoknięci. Leje.
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
A ten na wieży to pewnie kasiarz Kwinto z "Va banku", z nieodłączną trąbką. Chyba zapowiadał to nasze spotkanie w dalekiej przeszłości i...Joasi wpływ na przyszłość!!! Pozdrawiam.
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
No, proszę! Bertrand jakie nagrody zgarnął powsimordowe: piwo Specjal prosto z Torunia, ale też laptopa, aparat, komórkę... Zaprawdę, warto się starać!
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
A jaki łaskawy był, pendrajwa pozwolił wetknąć do usb, i gadał ludzkim głosem...
-
10 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Ranek wstał słoneczny, z lekkim wiaterkiem, choć zapowiadali nawet 11 w skali Bf. To dziś, w Sopocie.
A w Wołosatem? W Wołosatem, wręcz przeciwnie, bezwietrznie, bezsłonecznie, deszczowo. W nadziei, że może przestanie padać wsiadamy w samochód i jedziemy zobaczyć stare kąty, czyli do Duszatyna. Już na drodze do Ustrzyk G. napotykamy przeszkodę. Całą szerokością drogi idzie stado klaczy ze źrebiętami. Jak podjeżdżamy bliżej, jedna staje na drodze przed autem, a reszta odbiega. Próbuję je ominąć. Po kilku próbach w końcu pomału przebijam się przez tabun. Dalej już bez przeszkód dotarliśmy do celu. Przezornie nogi uzbroiliśmy w kalosze. Polana nad Osławą porośnięta już wysoką trawą, wszystko kwitnie. Środkiem pola płynie wartki potoczek. Olchowaty szaleje na głazach, Osława toczy mętną wodę. Na polu ku mojemu zdziwieniu stoi namiot. Witam naszego kolegę z forum. Z uwagi na pogodę proponuję pomoc, jakieś suche rzeczy, buty, skarpety, sweter, transport do cywilizacji. Ale Adam jest świetnie przygotowany. Jest samowystarczalny i dobrze zaopatrzony. Życzymy mu i sobie lepszej pogody i ruszamy dalej
-
9 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Wtorek. Kalosze stają się naszym ulubionym obuwiem. Ponieważ nie wybieramy się w góry, bo leje, wybieramy się do przyjaciół. Po drodze fotografuję deszcz, mgłę, wzburzone potoki. Czas się rozciąga. Aby go jakoś wypełnić jedziemy dookoła. Przez cmentarz remontowany również przy moim niewielkim wsparciu. Słynną drogą powiatową, gdzie gady i płazy straszą turystów, by na koniec, już późnym popołudniem trafić do przytulnego lokalu, gdzie czas zamienia się w jazz. Tego Albert E. nie przewidział w swoich teoriach. Ale co On wiedział o Bieszczadach..
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Czas jest nieprzewidywalny. Ty człowieku się starasz, układasz sobie kalendarz, czujesz, że go masz, a on i tak zakpi z ciebie. Było tak. Do Trójmiasta miała przyjechać grupa Czerwony Tulipan. Dwa koncerty. Jeden w Sopocie, 25 listopada i następnego dnia w Gdańsku. Ze znacznym wyprzedzeniem nabyłem 2 bilety, bo przecież mogą wykupić. W stosownym terminie, dzień wcześniej (o naiwności), przy końcu wieczornej pracy czyli około 23, Szanowna Małżonka mi przypomina: jutro nie pracuj zbyt długo, bo idziemy na koncert. Dobrze kochanie, odpowiadam, a na którą to było? Zaraz sprawdzę. I moja lepsza i ładniejsza połowa sięga do sekretarzyka, wyjmuje bilety i ... nieco speszona mówi: koncert się właśnie skończył, bilety były na dziś! Jak, kiedy zginął, przepadł jeden dzień tygodnia... nie wiem. Wielki Albert też by tego nie rozwikłał.
Myślę, że dla porządku trzeba będzie czas znów przypalikować i wrócić do relacji. Jest listopad, więc pora na relację z sierpniowego pobytu w Duszatynie.
cdn
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Cytat:
Zamieszczone przez
długi
Myślę, że dla porządku trzeba będzie czas znów przypalikować i wrócić do relacji. Jest listopad, więc pora na relację z sierpniowego pobytu w Duszatynie.
cdn
No właśnie, czas najwyższy. Tylko uważaj, bo tam to dopiero czas wariuje. Przyjeżdżasz jednego dnia, wyjeżdżasz nazajutrz a okazuje się, że w tym czasie minęły dwa tygodnie.
-
4 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Siwy staruszek Albert uśmiecha się wyrozumiale zza śnieżnej chmurki. "Nie ty jeden masz kłopoty z czasem". A przestrzeń? Do Łupkowa wciąż jeszcze daleko. Nie mogąc zapanować nad czasem spróbuję poradzić sobie z przestrzenią.
Jest sierpień. W planie urlopowym już od zimy wpisana jest data wyjazdu:13 na noc wyjazd. Im bliżej wyjazdu, tym ładniejsza pogoda. Tylko mój szef taki jakiś nerwowy. W końcu wezwał mnie na "poważną rozmowę". W efekcie urlop opóźniony o tydzień. Szefowie mają zupełnie inne podejście do czasu. Wyjazd z ważnych powodów przesunięty o tydzień, powrót ... o czasie, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Trudno, taka praca... ale i tak ją lubię.
W końcu jednak ten dzień nadszedł. Ta świąteczna sobota, gdy ok 6 rano mijam gdańską rafinerię i już jestem w Bieszczadach. To taki magiczny myk. Gdańsk z tyłu, Bieszczady przede mną. Postoje na trasie dyktowane pojemnością baku auta i wytrzymałością naszego staruszka. Już 14 lat jeździ z nami w Bieszczady i należy mu się szczególna uwaga. Tym bardziej, że przed wyjazdem bardzo nam chorował i już myśleliśmy, że nie doczeka urlopu. Duszatyn przywitał nas słońcem. Przyjaciele z Łodzi "zarezerwowali" nam miejsce nad Osławą. Na polu sami starzy znajomi. Rozstawiamy domek i urządzam obozowisko. Semen zajmuje strategiczne miejsce na kocyku i wysapuje trudy podróży. Dekorację uzupełnia dzika jabłonka rosnąca nad samym brzegiem Osławy. Robię obgląd pola. Pod wiatą czysto, zagospodarowane stoły, Tomek z Gosią zadbali o porządek. Kontrola kibelka też pozytywna. Tylko droga do wodopoju zarosła zielskiem do ramion. Jutro będzie trzeba pójść do Andrzeja po kosę. I poszukać pamiątkowego kamienia, bo znów ktoś go ...
cdn
-
4 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Wstałem jak zwykle, bladym świtem...czyli tak gdzieś po dziewiątej. No dobra, przed dziesiątą. Pieska biorę na smycz i idziemy na mały spacerek, coby na polu nie brudzić. Staruszek już tylko na smyczy i zawsze w namordniku. Na smyczy, bo już jest głuchy i nie słyszy nawet słowa "ciasteczko". więc również nie usłyszy jak go wołam, czy jak jedzie samochód. A kaganiec też dla jego dobra... zje co znajdzie, a żołądek ma bardzo delikatny i zaraz biegunka, gorączka, wymioty... w jego wieku to poważne dolegliwości. Idziemy do mostu, potem do skrzyżowania i kawałek pod górkę szlakiem. Po pięciu krokach Semen staje i dalej nie idzie. Więc wracamy tą samą drogą. Pod mostem przystanek, może się napijesz piesku? Nie? to wracamy. Zalega na przygotowanym kocyku, a ja zabieram się za ogień i poranną kawę. Po kilku dniach nabierze takiej kondycji, że pójdzie z nami na pierogi do barku przy ostoi kumaka pijaka. Dzień upływa na koszeniu, rąbaniu i innych zwykłych czynnościach obozowych. Przymierzam się do poprawienia mostka, który prowadzi do kibelka. Chwieje się, ugina nadmiernie, wyraźnie grozi zawaleniem.
Wykrakałem. Następnego dnia, rankiem, znaczy koło jedenastej, Tomek z synem przechodząc przez mostek nie dochowali należytej ostrożności, szaleńczo weszli na niego obaj, niosąc jeszcze duży wór z wodą. Mostek wrzasnął TRACH, i woda wróciła do wody, w towarzystwie Tomka i Michała. Stali w tej wodzie jeszcze z pół godziny, zanim z pola zbiegła się cała masa fotoreporterów i zrobiła reportaż. Masę reporterów reprezentowała Gosia i moja skromna osoba. Z tym, że Gosia fotografowała, a ja wypytywałem jak to się stało i czy nic sobie nie zrobili. Trzeba było się zabrać za budowę nowej kładki. Uzgodniwszy z Andrzejem wycinkę olch zabraliśmy się do pracy. Na to wszystko przyjechał Wojtek (cyferki). Obejrzał pole, stwierdził, że przyjedzie tu na biwak, pomógł przerzucić bal przez potok, koniecznie chciał mnie zabrać na wycieczkę i pojechał, ja nie. Trzeba będzie kiedyś nad Nim popracować. Stanowczo Jego czas nie pasuje do tempa czasu dusztyńskiego. Posiedzi z nami tydzień, to zwolni ;) Mostek gotowy, stary pocięty na klocki, trzeba się wziąć za siekierę. Jakie piękne barwy miało to drewno. Zrobiłem kilka fotek, ale one nawet połowy barw nie oddają. Jak było piękne, tak fatalnie się paliło.
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Bardzo miło się przy twojej opowieści wypoczywa, i jakoś tak czas zwalnia, i woda chlupocze...a kamień się znalazł?
-
7 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Niestety, jak kamień w wodę.. ale w wodzie też go nie było. Pewien niepokój zasiali "miejscowi", którzy przyjechali z Woli Michowej szukać dużych, płaskich kamieni na stopnie do budowanego kościoła. Kamień w wyrytym diabełkiem w Świątyni? Przy okazji sprawdzę.
Tymczasem zbliża się Dzień Świąteczny. I choć tort zamówiony, potencjalnych gości ubywa.Przemiłej Ani i Marcelowi z Podlesic kończy się urlop, Tomek, Gosia wraz z dziećmi muszą wcześniej wyjechać bo Michał ma zawody i musi się przygotować. Zostajemy na polu sami. Robię obchód, nie niepokojone pajączki odbudowały sieci. Słońce skrzy się w Osławie tysiącem brylantów. Jest cicho sennie. Następnego dnia jedziemy do Leska po słodkości. W końcu święto. Jeszcze dzwonię do Tosi - jest gdzieś na Śląsku, czy jeszcze dalej na jakimś spotkaniu. W Duszatynie zaczyna padać. Zaczynam wątpić czy ktoś tego dnia się pojawi na polu. Leje, ściana wody. Wstawiam na gaz czajnik. Wyglądam spod plandeki czy kto nie nadchodzi. Nadchodzi jeszcze gęstszy deszcz. Wyciągam wiśnióweczkę, tort wędruje na stolik. Składamy sobie życzenia kolejnych szczęśliwie przeżytych lat. Puk puk, to my!!! Niezawodny Bertrand z Renatką mimo niepogody dotarli z życzeniami i.. i pyszną nalewką, dzieło Renatki (Dziękuję już się wypiła). Spędziliśmy przemiły wieczór. Ci co mieli okazję poznać Renatkę i Bertranda wiedzą o czym mówię. O zmroku się żegnamy z przyjaciółmi i przenosimy się pod wiatę. Właśnie przyszło kilka osób z plecakami. Tradycji stało się zadość i zostali poczęstowani tortem. Trochę byli zaskoczeni, ale nie odmówili ;)
-
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Wszyscy wiedzą, że w Duszatynie
Czas inaczej Osławą płynie
Nic więc dziwnego, że każda rocznica
Miast im postarzać, odmładza im lica.
Taki tort może zaspokoić nawet takiego łasucha jak Piskal. Że też moje wyjazdy nie przypadają na ten czas!
-
10 załącznik(ów)
Odp: Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa
Zmień Piskalu przyzwyczajenia, a będziesz oczekiwanym Gościem:)
Po mokrej nocy dzień wstał. Nawet słońce też wstało, choć nieco spóźnione, jakieś tak jesienne. Staruszek na porannym spacerze zaszedł aż na skład drewna przy szlaku. Tam gdzie rośnie taka pokręcona jabłonka. W dusztyńskich sadach jabłka obrodziły. Tylko dla kogo? Kiedyś jeszcze Pani Leśniczyna, Pani Anna, zbierały na przetwory. Pani Leśniczyna mieszka w "mieście", Pani Anny już dawno nie ma z nami... jesienna pogoda nastraja nieco nostalgicznie. Przy szlaku ciekawostka: dwa konary starego jesionu połączył "mostek" z huby. Na polu tylko my i pajęczyny, babie lato. Pogoda straszy chmurami, więc przygotowuję zapasik drewna na ognisko. Jeden rozłupany kawałek pokazał śliczne wzorki. Przyroda jest zadziwiająca. Już prawie o zmroku znalazłem w lesie salamandrę. Lazła po lekko pochyłym pniu, wspinając się do góry. Oczywiście po chwili spadła. Nowe miejsce wyraźnie jej się podobało, bo po chwili znikła w dziurze pod korzeniem. Człek spadając z wysokości 10 długości swojego ciała nie wstał by. A ona myk i dalej dostojnie kroczyła po wilgotnej ziemi.
I to właściwie wszystkie zdjęcia z tego lata. Z wieczornego ogniska nic nie wyszło. Rozpadało się na dobre. Dzień wstał, a właściwie spłynął z szumem Osławy. Dawno nie widziałem jej takiej wzburzonej. Do obiadu znacznie przybrała. Wieczorem już trzeba było bardzo głośno mówić, bo przez gruchot kamieni i szum wody niewiele było słychać. Ok 22 woda zaczęła podchodzić pod skarpę. Trzeba było się przenieść wyżej. Nie żeby coś nam groziło, ale zasnąć by nie dała. Człek napatrzył się w telewizji na Bogatynię i inne powodziowe nieszczęścia i wyobraźnia już podsuwała obraz płynącej z falami przyczepki. Sprawdziłem prognozę pogody. Opady ciągłe miejscami intensywne. Nie było sensu przenosić obozu mając w perspektywie dwa dni deszczu. Spakowałem graty jak leci do przyczepy i przed 23 opuszczałem Duszatyn. Po raz drugi w tym roku uciekałem przed wodą. Sopot przywitał mnie z otwartymi ramionami. Słońcem i jeszcze ciepłymi wieczorami. Mieszkam na skraju miasta, pod lasem i powroty nigdy nie są takim szokiem. W ogrodzie kwitnie rudbekia, przywieziona kiedyś z Krywego, jest pięknie.
Do Łupkowa znów daleko