DSCN1604.jpgDSCN1606.jpgDSCN1607.jpgDSCN1614.jpgDSCN1619.jpgDSCN1620.jpgDSCN1624.jpgDSCN1625.jpgDSCN1632.jpgDSCN1636.jpg
Ponieważ nie ma żadnych sugestii na temat "błot" zagadka rozwiąże się już w tym odcinku:

Dzień 6:
Następnego dnia poranek jest cudny - szykuje się piękny dzień na górską wędrówkę! Korzystając z bytności w Czetnickiej Stanicy postanawiamy zjeść wreszcie porządne śniadanie i schodzimy na dół do knajpy, gdzie przygotowują dla nas pyszne jaja sadzone na boczku (och, co za ciekawa odmiana po kilku dniach wcinania serków topionych!).
W drodze na Negrowiec idziemy spory kawałek wsią, następnie odbijamy od głównej drogi na prawo i poprzez serię kośnych łąk dochodzimy do granicy lasu. Widoczki od rana przepiękne - na zachodzie Borżawa, a za nami majestatyczna Połonina Krasna. Ścieżka w lesie już tradycyjnie staje się dość stromą, ale liczne przerwy przeznaczone na zbieranie i konsumpcję jagód pozwalają dać cenne chwile wytchnienia. Po osiągnięciu szczytu Barwinok (nazwa wg. mapy pt. "Gorgany, Poł. Krasna, Świdowiec" wydawnictwa "Compass") wychodzimy na połoninę i naszym oczom ukazują się poszczególne szczyty Piszkonii w całej okazałości. W trakcie podejścia na trawers Horbu spotykamy trzech Ukraińców (to pierwsi turyści tego dnia spotkani przez nas na szlaku) od których dowiadujemy się, że idą zaplanowaną przez siebie marszrutą o długości 150 kilometrów, która kończy się na Howerli. Ponieważ przyszli z przeciwnego kierunku, informują nas co nas jeszcze czeka ciekawego na szlaku i na koniec tradycyjnie życzą szczęścia. Po niecałej godzince wdrapujemy się wreszcie na Negrowiec. Stąd widoki przecudne - na północy morze wierchów gorgańskich, a na południu za pasmem Poł. Krasnej widać nawet na horyzoncie łańcuch rumuńskich góry Gutii -Oas (tego dnia pierwszy raz widzimy z Ukrainy rumuńskie Karpaty). Chwila odpoczynku połączona z posiłkiem, po czy ruszamy dalej szczytami Piszkonii. Kolejnym wierzchołkiem na naszej trasie jest Gropa. I tu niespodziewanie zastaje nas duży ruch, rzekłbym rejwach. Najpierw mija nas grupa czeskich turystów (ta sama, którą dwa dni wcześniej spotkaliśmy na Borżawie tuż przed burzą) i znów z dzieckiem w nosidełku - poznają nas - cieszymy się, że nic im się nie stało. Za chwilę nadchodzi dwójka Polaków (chłopak z dziewczyną) - opowiadamy im o możliwościach noclegowych w Czetnickiej Stanicy, z czego jak się okazało następnego dnia skorzystali. Już mamy ruszać dalej, kiedy "dopada nas" kolejna grupa Czechów - przyjechali na Ukrainę w osiem osób, a pochodzą ze Śląska Cieszyńskiego i okolic Ostrawy. Opowiadają nam, gdzie do tej pory byli i co widzieli.
W tym miejscu czas na małą retrospekcję.: Jeszcze wczoraj wieczorem, kiedy zeszliśmy na piwko w naszej Czetnickiej Stanicy, przeglądałem leżące tam na półeczce pocztówki. Moją szczególną uwagę zwróciła zwłaszcza jedna z nich - przedstawiająca grupę ludzi nad jakimś jeziorkiem, całych umorusanych w ciemnej mazi. Podpis na pocztówce głosił - "Sołone oziera Zakarpatja. Sołotwino". A to ciekawe - pomyślałem. Coś takiego widziałem pierwszy raz na Krymie podczas mojego pierwszego pobytu tam w 1991 roku. Tyle, że tamte jeziora położone były blisko morza i pamiętam dokładnie, że na ich brzegach występowały jakieś lecznicze błota, z których to błot skwapliwie korzystali, obkładając się nimi od stóp do głów miejscowi wczasowicze. Słone jeziora blisko morza - to rozumiem, ale tu, na Zakarpaciu? Zagadka rozwiązuje się przy okazji rozmowy z w/w Czechami - tak, takie jeziora faktycznie są i oni tam wczoraj byli! Położone są na terenach po byłych kopalniach soli, a na ich brzegach wystepują faktycznie lecznicze błota. No nie, myślę sobie, przecież pojutrze i tak mamy zamiar dostać się do Rachowa, Sołotwino leży przecież po drodze. Musimy więc koniecznie z tej atrakcji skorzystać!
Schodzimy tak kawałek dyskutując z Czechami, potem wyprzedzają nas. Droga w dół do Synewiru wije się teraz lasem i ciągnie w nieskonczoność. Jest to zwykła droga leśna, którą spokojnie może jechać "maszyna". Tuż przed końcem trasy spotykamy jeszcze raz "naszych" Czechów - znów ucinamy sobie z nimi pogawędkę, po czym już na dole Czesi wsiadają do swojego busika, a my idziemy doliną Terebli do Synewiru, gdzie mamy zamiar złapać autobus do Kołoczawy. Faktycznie, po ok. 20 minutach przyjeżdża - słychać go już z dala dzięki piszczącym hamulcom.
W Kołoczawie w naszej Stanicy jemy kolację. Korzystając z okazji postanawiam zapytać się "szefa", czy nie wie, jak się stąd najlepiej dostać do Rachowa. Zaznaczam jednak, że chodzi mi o autobus na niedzielę (bo prawdopodobnie w tygodniu kursują inaczej). Szef odpowiada mi, że można stąd jedynie dojechać do Chustu, a stamtąd łapać inny autobus lub marszrutki. Na pytanie, o której taki bus do Chustu odjeżdża z Kołoczawy odpowiada, że coś koło 5.30. 5.30? No świetnie, dla pewności dopytuję jakim czasem operuje mój rozmówca. Oczywiście okazuje się, że miejscowym. Czyli nie jest tak źle - 6.30 "po Kijewu" to już bardziej ludzka pora. Z ciekawości pytam, o której może jechać następny autobus. Siedzący przy barze przy szklaneczce wódeczki miejscowi chwilę się zastanawiają, po czym pada odpowiedź - "w obiad!". No tak, wobec tak precyzyjnej informacji nie pozostaje nam nic innego, jak wybrać się tym wcześniejszym połączeniem. Ale to dopiero pojutrze. Jutro czeka nas Krasna!
c.d.n.
P.S. Zdjęcia z tego dnia:
1) ruszamy
2) pojawia się Borżawa
3) nasz cel
4) obłędnie piękna polana w gorgańskim lesie
5) ponad granicą lasu - za nami Połonina Krasna
6) a na prawo od niej majaczą na horyzoncie góry Gutyjskie w Rumunii
7) przed nami Negrowiec
8 ) "wychodzą" Gorgany
9) Lenin (a może Dzierżyński?) na szlaku
10) "nic nie mąci skupionej zadumy wierchów gorgańskich"