Leśna Kolej Karpacka
Żródło: Panorama Kultur - www.pk.org.pl Tekst i zdięcia - Wojciech Śmieja.
Viseu de Sus - północny, zapomniany przez Boga, ludzi, a przede wszystkim przez władze w Bukareszcie, kraniec Rumunii, pofalowany północny horyzont - Karpaty Marmaroskie. Niełatwo się zgubić, przez całą krainę prowadzi tylko jedna szosa. Jadę od Wschodu, od Bukowiny, przez przełęcz Prislop, z której widać w przejrzystym jesiennym powietrzu jak na dłoni całą Kotlinę, do które zjeżdża się wariackimi serpentynami. Pierwsze pytanie, które stawia mi Florina, moja niezwykle ładna gospodyni ze strada Eroilor, głównej ulicy Viseu dotyczy celu mojego przyjazdu.
To Mocanita. Czy przyjeżdża się tu po coś innego? Lokalna nazwa kolejki jest dla Floriny równie obco brzmiąca jak promocyjno – turystyczna: „Maramures Ekspres”, w rozmowach ze mną używać będzie słowa „Vaser” na oznaczenie zarówno rzeki, śródgórskiej doliny, w której ona się wije i kolejki, która sprawia, że coraz liczniejsi, choć wciąż bardzo nieliczni, turyści zaglądają do brzydkiej rumuńskiej ni to wioski, ni masteczka u stóp dzikich gór. To oni i ich pieniądze sprawili, że gdzieś w centrum miasteczka pojawiła się jakaś tablica informacyjna, a codzienni pasażerowie kolejki trochę mniej się dziwią zagranicznemu turyście, który z niezrozumiałym zapałem fotografuje ciężko sapiące lokomotywy Resita czy zatopione w błocie stacyjki wąskotorówki takie jak Bardaul, Botiz czy Faina.
Czym jest „Mocanita”?
Kolejka powstała by zaopatrywać pracujących w górze rzeki Wazer i przyległych dolinach robotników leśnych, dowozić paliwo do maszyn i zwozić w dół pozyskane drewno. Jej początki przypadają na okres międzywojnia. Prace w dolinie Wazeru rozpoczęły się pod koniec lat dwudziestych. Na początku kolejnej dekady linię rozbudowano w boczne odnogi doliny, ostatniej, niewielkiej zresztą rozbudowy polegającej na przedłużeniu o kilka kilometrów głównej linii przeprowadzono w latach pięćdziesiątych. Linię obsługują przede wszystkim pamiętające tamte lata niewielkie lokomotywy „Resita” – ich tradycyjny kształt, kłęby pary i dymu, które wzniecają, postoje dla zaczerpnięcia wody do kotła bezpośrednio z rzeki wzbudzają swoją malowniczością entuzjazm wśród przyjezdnych, uwielbiają je na przykład fotografować wychowywani na pamiętnych zestawach „Piko” statusiali turyści niemieccy. Po torach wąskotorówki poruszają się także o wiele mniej spektakularne, wybudowane na początku lat sześćdziesiątych, małe, niepozorne, niebieskie wagoniki-lokomotywki z silnikami Diesla, które wyglądają trochę jak tramwaj, a więc absurdalnie, bo widział to kto? Tramwaj w górach? Dopełnienie taboru stanowi już zupełna kolorowa drobnica: zbudowane na bazie samochodów osobowych i dostawczych różnych marek drezyny, żółte aro, sfatygowane furgonetki Mercedesa i Volkswagena i inne.
Na całej 43 – kilometrowej długości trasy, między połączonym z resztą świata asfaltową szosą Viseu a zagubioną w górach stacyjką Coman, w ciągu dnia odbywa się tylko jeden kurs. Niespieszna podróż obywa się bez rozkładu, za to z wieloma krótszymi czy dłuższymi przystankami. Ważne jest tylko by wyjechać około 6 rano i wrócić po około 11 – 12 godzinach. Dzięki temu maszynista może zatrzymać się gdzieś pomiędzy stacyjkami, by obgadać swoje sprawy z pracującymi w lesie robotnikami, czy zostać gdzieś pół godziny dłużej i wypić zaoferowaną ciepła kawę. Przecież nadrobi, a nawet jeśli nie, to po co się spieszyć, od tego czy będzie pół godziny wcześniej czy poźniej ani świat się nie zawali, ani też nikt mu w związku z tym nie uczyni wyrzutów. A zresztą może zdarzyć się i taka sytuacja jak dziś, której nikt nie był w stanie przewidzieć, kolejka może się wykoleić i za żadne skarby nie chcieć wrócić z powrotem na tory. Ot, życie…
5.57 – Następnego dnia wstaje o czwartej, bo do stacji mam 1,5 godziny szybkim marszem. Idę wzdłuż muru oddzielającego wielki tartak od przyległej ulicy. Sponad niego wyglądają wyższe kondygnacje tartacznych budynków, niektóre zdaje się zdewastowane. Trzeba uważać, bo nawierzchnia jest nierówna, raz są to szczerbate kocie łby, kiedy indziej nierówne płyty betonowe. Osiedle mam po prawej – jeszcze śpi, cicho, gdzieniegdzie słychać tylko ujadanie psów, po lewej, za murem słychać jakieś suwnice, pokrzykiwania ludzi, pracę jakiegoś silnika, przetaczanie wagonów, w niebo unosi się rudawy w świetle lamp jodowych dym. Punkt szósta ciszę przecina głośny gwizd lokomotywy. Jestem przekonany, że już nie zdążę, ale mimo to zaczynam biec. Latarnie kończą się, mur też - ustąpi miejsca rampie spod której odjeżdża kolejka. Panuje tu całkowita ciemność, którą wzmaga jeszcze gęsty las dookoła i czarne wzgórza. Teraz kieruję się tylko słuchem, pokrzykiwania ludzi, przeraźliwe kwiczenie jakiejś świni, trzask drzwiczek. Zdążę jeszcze krzyknąć w ciemność „Stop voiaj, turist polonez!” Czyjś krzyk powtarza: „Stop! Stop!”. Nareszcie udaje mi się podbiec, w ciemnościach rozróżniam szkieletowe kształty platform do przewozu drewna, na ostatniej z nich szczerzy biały nawet w ciemności uśmiech wysoki facet, jak się później okaże pomocnik maszynisty: „Voiaj, Cinci euro!” i pokazuje wejście do wagonu. Na podłodze biały kształt – zgaduję, że to kwicząca przy „załadunku” świnia.
Wagonik jest ciasny, może ze dwanaście siedzących miejsc na rozmieszczonych wzdłuż ścian drewnianych ławach, z tyłu małe drzwiczki, po cztery okienka z każdej strony, z przodu, za częściowo oszklonym drzwiami znajduje się wprawiający całość w drżenie silnik spalinowy, a jeszcze przed nim maleńka kabina maszynisty. Niemal po omacku zajmuję przedostatnie z wolnych miejsc i o 6.02 pociąg rusza pod górę.
6.04 - Zapala się światło i mogę zobaczyć współtowarzyszy podróży. Większość z nich to robotnicy leśni, zmęczeni mężczyźni w różnym wieku, niektórzy to jeszcze chłopcy, wszyscy podróżują z jakimiś tobołami, jeden oprócz tego postawił przy nodze potężna siekierę. Twarze zarośnięte, surowe i pobrużdżone, niektórzy z ożywieniem dyskutują, czemu towarzyszy umiarkowana, ale ekspresywna gestykulacja. Rozbawienie ich budzi tłusta świnia, znacznie bardziej egzotyczna niż ja, która teraz wstała i to o kolana jednego, to drugiego się opiera. Z potoku rumuńskiej mowy wyróżniam powtarzające się słowa „collega nou”. Nikomu szczególnie zwierzę nie przeszkadza, a fakt, że obsikuje mój plecak wzbudza powszechne rozbawienie. Świnia należy do wysokiego i chudego faceta w kolejarskiej czapce i skórzanej kurtce, który teraz, choć śmieje się ze wszystkimi, odciąga ją za ogon od mnie. Nie jest robotnikiem, ale widać, że pozostali traktują go z szacunkiem, rozmawiają z nim tylko dwaj najstarsi, pozostali wtedy jedynie się przysłuchują.
Wzdłuż torów rozmieszczonych jest kilka pikiet rumuńskiej Politia de Frontiera. Chyba do jednej z nich podróżują kolejni pasażerowie, dwaj ponurzy faceci w moro, choć brak jakichkolwiek dystynkcji i typ broni – dwulufowe sztucery jak z westernu - każą myśleć, że to raczej myśliwi. Kto to może widzieć? Tuż przy drzwiczkach miejsce zajęła jedyna w wagonie kobieta, czarnooka Rumunka w średnik wieku, z włosami jak nakazuje obyczaj zakrytymi chustką. Ma pomalowane na czerwono paznokcie, a na nogach, podobnie jak wszyscy gumiaki. Wszyscy palą „Carpatii”.
Po mniej więcej półgodzinie początkowe ożywienie gaśnie, ludzie kolejno próbują złapać resztki snu układając się na swych tobołkach, maszynista wyłącza światło, a każdy tuli się i kurczy, dopina kurtki, głębiej naciąga na głowy czapki, bo wraz z nabieraniem wysokości robi się coraz chłodniej. Od strony rzeki próbuje się wkraść półtorej oblepić skórę zimna wilgoć. Na około półtorej godziny wagon milknie zupełnie.
7. 15 – nagle maleńki składzik zaczyna toczyć się w dół, na nikim nie robi to jednak wrażenia – oto bowiem pociąg w jakimś celu wjechał w boczną dolinę, a teraz musi wrócić na główny szlak. Gdy tylko dojeżdżamy do rozjazdu pociąg hamuje i słychać zgrzyt przekładni biegów – ruszamy do przodu. Za chwilę Bardaul, tu pociąg się zatrzyma i wysiądzie pierwsza grupa podróżnych, chwilę dalej Botizu, całkowicie zdewastowana i tonąca w błocie stacyjka, za którą lokomotywa staje i wysiądą z niej robotnicy, powiesza tobołki z jedzeniem na drzewach i jeszcze będą odwlekać moment zaczęcia pracy, będą zwlekać do chwili gdy składzik zniknie za wyłomem skalnym.











Odpowiedz z cytatem
Zakładki