Z Lisznej na Hyrlatą

25/26 października 2014


http://wadera5.republika.pl/hyrlata/hyrlata.html

Zastanawiałam się czy opisywać tę wędrówkę, bo przecież ani nie było w niej przygód w postaci niedźwiedzi, ani kompas nie doznał rozmagnetyzowania, pięta nie obcierała, nawet nie pogubiłam się w lesie na Słowacji, także zupy ze skarpet nie było, nie przekraczałam też granic nielegalnie a nawet namiotu nie taszczyłam ino leciutki, mały plecaczek. Więc co u opisywać? Jednak było tak miło i przyjemnie, że postanowiłam utrwalić tę chwilę i się z nią podzielić.

W sobotę z rana wyjechałam z Rzeszowa do Zagórza. W Zagórzu zaopatrzyłam się w pobliskim markecie i zjadając po drodze w marszu śniadanie podążyłam standardowo w stronę kościoła i krzyżówki Wielopole - Poraż. Jako, że droga na najbliższym kilkudziesięciu kilometrów jest już elegancka (pomyśleć jakie straszne dziury były jeszcze dwa lata temu!) więc udałam się w kierunku na Wielopole. Nie chciałam jechać przez Cisną, ponieważ w ciągu ostatnich dwóch lat tak wiele podróżowałam odcinkiem Zagórz - Komańcza, że w zasadzie wydawało mi się to oczywiste i była to dla mnie jedyna słuszna droga. Taka moja. Teraz poczułam, że czuję się niewyraźnie. Ot skutki wczorajszego mroźnego dnia w Rzeszowie. Tak dawno nie byłam już przeziębiona. Autostop łapałam teraz chyba najszybciej w życiu -mimo, że z kilkoma przesiadkami, to nie stałam nigdzie dłużej niż 15 sekund. Po prostu wysiadałam i od razu wsiadałam do nowego auta. Tym sposobem zajechałam do miejsca, gdzie rozciąga się najdłuższa prosta w Bieszczadach. Jest to określenie oczywiście zaczerpnięte od literata Stacha. W Woli Michowej zastój. Prawie zasnęłam przy drodze, znów czułam się słabo i chyba dobierała się do mnie gorączka. W zasadzie stan ten dobrze odzwierciedlał cel do jakiego zmierzałam -Hyrlatą.

01.jpg

Jednak nigdy nie ma tak źle, żeby jakoś nie było, więc udało mi się złapać stopa do krzyżówki w Żubraczem na Liszną. Dalej podreptałam sobie przez Liszną na piechotkę. Pogoda była przepiękna, słoneczna i ciepła. W zasadzie niepotrzebnie zabrałam ze sobą dużo ciepłych rzeczy, wszak dzień wcześniej w Rzeszowie był mróz i pochmurnie. Podczas podróżowania autostopem dowiedziałam się też, że wczoraj w Bieszczadach w górach spadł pierwszy śnieg. Dziś pogoda zmieniła się nie do poznaki, było bardzo ciepło. Poniżej zdjęcie z widokiem na górę, na którą dziś będę wchodzić, czyli na Hyrlatą.

02.jpg 03.jpg

Gdzieś pośrodku wsi odbiłam w mniejszą ścieżkę. Jeszcze rzut okiem za siebie.

04.jpg

I za chwilę przed siebie. Przede mną Hyrlata ale póki co podążam bardzo miłą dróżką.

05.jpg

Lada moment znalazłam się w lesie. Tu odpaliłam kompas, by łatwiej było mi zlokalizować stokówkę, jaką planowałam wchodzić na szczyt. Oczywiście znów poniosła mnie fantazja i zbyt daleko zaszłam po w miarę płaskim zamiast iść do góry. Liczyłam, że zgodnie z mapą przejdę najpierw potok. Zorientowałam się przy bardzo charakterystycznym jarze (na mapie oznakowanym jako potok), gdzie ścieżka mocno odbijała w prawo (do Lisznej) zamiast na lewo w góry. Według mapy w tym miejscu miała być dawna ścieżka na szczyt. Jednak coś mi tu w ogóle nie pasowało, więc postanowiłam cofnąć się do miejsca, gdzie widziałam jakąś inną stokówkę na górę. Wróciłam i ruszyłam do góry. Po drodze widziałam, jak wszystkie mniejsze jakie widywałam łączyły się z moją ścieżką, dlatego uznałam, że idę jakąś główną stokówką. W zasadzie wyprowadziła mnie ona na górę owego jaru. Dalej już nie prowadziła do góry ale jakimś prostopadłym płajem, który później pewnie schodził do Lisznej. Po dłuższym namyśle postanowiłam po prostu pnąć się chaszczem do góry. Znów wyszłam do jakiejs stokówki idącej prostopadle płajem i prawdopodobnie łączącej się z poprzednią ku Lisznej. Nie poszłam na łatwieznę. Znów chaszczem do góry. Znów doszłam do kolejnej prostopadłej stokówki, która tym razem zmierzała jakoś bardziej pod górę niż w dół, więc wydała mi się ciekawym rozwiązaniem. Dzięki tej kombinacji ścieżek i cofaniu się na początku, odniosłam wrażenie jakbym dość dobrze okiełznała ten odcinek, czyli jako tako ogarnęłam sieć stokówek w tej okolicy. Więc przy trzeciej stokówce zmieniłam kierunek na północno zachodni. Czy właściwie? Zależy co dla nas jest pojęciem właściwym. Według mnie właściwie, gdyż dzięki temu poznałam piękną leśną okolice i na prawdę ciekawe ścieżki. Gdyby jednak właściwym było dotarcie na szczyt Hyrlatej, to ta ścieżka mnie tam nie wyprowadziła. Teraz już wiem, że na szczyt powinnam po prostu dalej iść przed siebie chaszczem :) No ale udałam się stokówką. Tu spotkałam pierwsze resztki oznak wczorajszego śniegu. W zasadzie określenie tego śniegiem to określenie bardzo nad wyrost ale było to coś białego i zimnego. Z podekscytowania dotknęłam. Dotknęłam pierwszego śniegu w tym roku w Bieszczadach. He.

06.jpg

Po około pół godzinie wyszłam na polanę szczytową. Jako, że na najwyższym szczycie Hyrlatej jest podobno krzyż, więc stwierdziłam, że nic takiego tutaj nie widzę ale też jest fajnie. W zasadzie to było bosko. Znajdowałam się na jednej z kilku pięknych polan widokowych na Hyrlatej. Przede mną wspaniała panorama na góry Słowacji. A za mną coś jeszcze lepszego -przepięknie zarysowujące się działy Łopiennika a bliżej Chryszczatej. Wspaniale wyodrębnione pasma górskie. Stwierdziłam, że najlepsza perspektywa na oglądanie tych długich działów znajduje się właśnie na Hyrlatej. Poniżej zdjęcia. Na pierwszym ładnie widoczne pasmo Chryszczatej, w oddali Łopiennika. Na drugim zdjęciu znów część pasma Chryszczatej a za nim, tym razem lepiej zarysowujące się, pasmo Łopiennika.

07.jpg 08.jpg

Zrobiło mi się tak błogo, że położyłam się na ziemi i oglądałam lazurowe, jesienne, bieszczadzkie niebo z perspektywy traw i jagodzisk.

09.jpg 10.jpg