Cytat Zamieszczone przez asia999 Zobacz posta
tak mi jeszcze przyszło do głowy...
...ciekawe czy w historii literatury ktoś przed Piskalem pisał do kotleta...
No tak, okazuje się, że jestem prekursorem nowego kierunku w literaturze. Jak by go nazwać? Kotletyzm? Kotletywizm?

Ale ad rem...


Rozdział VIII


No cóż, nie nachodziłem się tym razem po Bieszczadach. Zasypiając nie wiedziałem jeszcze czy pójdę na Krywę, czy na Kamień- Dwernik. Rano zdecydowałem się na to drugie miejsce, lecz jeszcze będąc w domku zadzwonił Stały Bywalec z wiadomością, że odzyskał moją MP3 z Kremenarosa i że w Górnych pada. W Sękowcu też od rana niebo zasnute chmurami, ryzykować i iść jednak na wędrówkę?
Postanowiłem, że pójdę przynajmniej do wodospadu na Hylatym a później się zobaczy.

Ale wcześniej poszedłem przywitać się z Basią, szefową ośrodka, która przyjechała wczoraj wieczorem. Pogadaliśmy, powspominaliśmy, zrobiłem wstępną rezerwację na wrzesień i ruszyłem w drogę.
Nie posiedziałem sobie za długo przy wodospadzie, ot tyle, żeby wypić jedno piwo, zaczęło bowiem niepokojąco grzmieć. Gdzieś nad Wetlińską aniołowie w kręgle grali. Nawet zaczęło błyszczeć. Jakieś zwarcie w niebie? Nie marudząc poszedłem pod kultową wiatę w Zatwarnicy. Dziś też pusto, nawet burza nie dotrzymała mi towarzystwa, przesunęła się bokiem za Otryt mijając Zatwarnicę. Dopiero pod koniec piwa przyszło dwóch. Około pięćdziesiątki, dobrze wyposażeni w sprzęt turystyczny, ogólnie robili dobre wrażenie. Kupili po piwie i zaczęli rozmawiać. O Tatrach, swoich dzieciach, że zaczęły(a w zasadzie syn jednego z nich) słuchać Niemena, o filmach i serialach.Jak zaczęli mówić o „Domu” nie wytrzymałem i wtrąciłem się od swojego stolika. Wszak to mój ulubiony serial, piękny, ambitny, prawdziwy...Ileż to razy go oglądałem, ileż razy oczy dziwnie mi się pociły podczas przemowy dra Kazanowicza na pogrzebie Popiołka.
Tak to zostałem zaproszony do stolika Jacka i Mariusza. Jacek z Warszawy, Mariusz z Otwocka. Pierwsza kolejka, druga ode mnie, potem znowu oni, a potem...

A potem przyplątało się dwóch miejscowych, którzy popijali sobie z tyłu sklepu (nie była to oranżada), z propozycją, że chętnie podzielą się z nami resztką swojej wódeczki ale... za dwa piwa. Rozbrajająca szczerość, ale Jacek, będąc już lekko piwskalski, zgodził się bez zastanowienia. Tak też zostali z nami. Ile razy już to w tym miejscu przerabiałem, zwłaszcza, że to chyba moja tam obecność ich ośmieliła do zaczepki. Znali mnie w końcu z widzenia. Po pewnym czasie bardziej pijanego i marudnego Piotrka udało się spławić, zaś Rysio i ja zostaliśmy zaproszeni przez chłopaków na obiad do hotelu. Usiedliśmy sobie na dworze powątpiewając w szczerość zaproszenia (mea culpa), lecz po chwili suną do nas dwie panie z czterema zupami, a za moment z plackami po bieszczadzku. Na dodatek wraz z naszymi nowymi kolegami pojawiła się butelka siwuchy. Ciepła i wstrętna. Rozmawiało się naprawdę fajnie. Chłopaki obeznani z Beskidami i Tatrami postanowili po raz pierwszy przyjechać w Bieszczady. Jaka szkoda, że to był mój ostatni dzień, mógłbym pokazać im to i owo, i to i owo z nimi wypić. Jacka piwo z wódeczką rozbierało coraz bardziej, Mariusz z przyczyn zdrowotnych musiał się mocno oszczędzać. Postanowiłem dłużej się nie narzucać. Kto wie, może się jeszcze kiedyś spotkamy, obiecali, że będą tu wracać, bo... Bo Bieszczady są piękne. Też mi odkrycie, prawda?

Ruszyłem do Sękowca, wieczorem byłem umówiony z dziewczynami w barze...

***

Uwaga, uwaga! W następnym rozdziale garść, no, może garstka sękowieckich wspomnień.