Rozdział V Przekleństwo wypchanego żbika
Dojeżdżamy do przełęczy i robimy małą przerwę z myślą o uzupełnieniu płynów ustrojowych. Oprócz nas na przełęczy jest jeszcze parę osób - jacyś motocykliści, kierowcy samochodów, którzy zatrzymali się by popatrzeć na widoki oraz gromadka brodatych popów czekających na busik. Schroniska, zajazdy, różowy obelisk oraz ciągnik na kapciu i drewniana brama w góry. Ogólnie rzecz ujmując zabudowa przełęczy jest dość potworkowata, łącznie z nową cerkwię (czy większej się nie dało postawić???). Nad wszystkim dumnie powiewa upstrzona żółtymi gwiazdami niebieska flaga. Kierujemy się ku drzwiom do kawiarni. Po wejściu zalotnym spojrzeniem wita nas żbik, który zawisł na jednym z filarów. Coś w tym spojrzeniu jest niepokojącego i złowróżbnego, ale okoliczności przyrody sprawiają, że nikt nie chce wierzyć w zbliżającą się katastrofę. Podchodzimy do szynku. Na wystawie jeden gatunek puszkowanego piwa. Prosimy o trzy, a barman spod lady wyciąga nam trzy, ale całkiem inne i w butelkach. Jesteśmy nieugięci i twardo domagamy się jednak tego piwa z wystawy. Coś nam próbuje tłumaczyć, ale nikt z nas poliglotą nie jest by go zrozumieć. Jeszcze po małej czarnej i idziemy na zewnątrz z napojami by delektować się smakiem piwa przepijanego kawą w tej cudnej górskiej scenerii. Jednak po pierwszym łyku piwa dostrzegamy pewną dysharmonię w tej na pozór sielankowej błogiej chwili. Wszystko jest niby tak jak należy - góry, błękit nieba, białe obłoczki, popołudniowe słońce, wałęsające się psy, młode liście na bukach w dolinach, ale... ale w ustach coś jakby nie tak. Świat jakby poszarzał i stracił ducha. Pośpiesznie i z zaniepokojeniem zgłębiamy rumuńskie napisy na puszkach. Piwo okazuje się bezalkoholowe. Trudno - nasz wybór albo i przekleństwo wypchanego żbika. Zbieramy się i ruszamy polną drogą wiodącą po drugiej stronie przełęczy w Alpy Rodniańskie. Pięknie widać szczyty, po których z rana wędrowałem. Na jednym z zakrętów zatrzymujemy się bo przemknął mi gdzieś za oknem fiołek dacki. Po drodze mijamy skały i głazy z wyrytymi liczbami - podobne spotkaliśmy również w Górach Marmaroskich. Przez rzadkie świerkowe lasy wyjeżdżamy na połoniny. Trawa na alpejskich pastwiskach się żywo zieleni, ale osady pasterskie jeszcze są puste.



Odpowiedz z cytatem
Zakładki