Byłoby to śmieszne gdyby nie to że w tych krajach tak samo jak i u nas nadal używane są miny nierozbrajalne i niewykrywalne tzw piórniki.Bardzo proste,tanie i śmiertelnie niebezpieczne
najlepiej zabierz ze sobą wino Bieszczady albo jak trafisz jeszcze Połoniny...to może Ci pomóc spojrzec na te wypalone domy , zarośnięte pola i podwórka okiem bieszczadzkim...
....obstawiłbym teraz takie lata 50-60 te...jakies niedobitki przekształcone w przemytników........
Chyba nie pamiętasz, że zakapiorstwo miało kontekst polityczny. Było przeważnie formą ucieczki od Systemu. Pierwszymi zakapiorami byli podobno "żołnierze wyklęci", którzy po wypuszczeniu z więzień stalinowskich nie mogli znaleźć sobie regularnej pracy i mieszkali w szałasach, utrzymując się z doraźnych prac leśnych.
Co prawda, to była inna polityka, niż dziś. Szlachetniejsza, skierowana ku wyższemu celowi, nie ku wyrywaniu sobie stołków. Ale też jestem przekonany, że ta wyższa polityka zaczyna wracać - czego przejawem jest m. in. właśnie wiązanie jej z dawnymi klimatami.
Dyskusja nt. cenzury na forum została wydzielona do odrębnego wątku.
Czterech panów B.
Zakapioryzm się ostatnio rozwija nawet w dużych miastach, wypierając tzw. realizm (kult pieniądza, przyjemności i wygody), niemający nic wspólnego z realizmem. Po pierwsze, pojawiła się pewna liczba młodych ludzi, żyjących na dziko na opuszczonych działkach. Po drugie, coraz częstsze jest korzystanie z roślin dziko rosnących lub zdziczałych i coraz więcej ludzi się tego uczy. Do niedawna był to wstyd i obciach, bo dominował konsumpcjonizm, według którego pozyskiwanie żywności z przyrody to przejaw "wieśniactwa" albo nieudacznictwa, polegającego na tym, że kogoś nie stać, żeby kupić.
Moi znajomi zebrali w zeszłym roku po 20 kg orzechów włoskich na nieużytkach. Ponadto zbierali różne inne rośliny sadownicze, a także te, których próżno szukać w uprawie towarowej, przynajmniej na większą skalę, jak rozmaite jarzębiny, czeremcha amerykańska, dereń, głóg amerykański, rokitnik, kolcowój, sumak octowiec, topinambur, rdestowiec, portulaka, szarłat szorstki. Ściągali również na przedwiośniu sok z brzóz i syrop z klonów jesionolistnych, który jest najgęstszy ze wszystkich syropów klonowych.
W tej sytuacji twierdzenie niektórych rozmówców, że Bieszczady są dziś zbyt zaludnione, żeby można było być zakapiorem, wydaje się śmieszne. Jakie miejsce może być bardziej zaludnione od wielkiego miasta?
Ciekawy artykuł:
http://m.warszawa.gazeta.pl/warszawa...jadalnych.html
A p. prof. Niesiołowski wysłał nas na szczaw i mirabelki...Miastożercy chodzą po mieście i szukają jadalnych roślin
Anna Szawiel 2013-08-03
- Znam ludzi, którzy co roku ze zdziczałych podmiejskich sadów przywożą sobie zapas jabłek na całą zimę - mówi Joanna. Wraz z innymi zbieraczami penetruje Warszawę w poszukiwaniu jadalnych roślin. Między blokami, przy torach, na opuszczonych działkach
- Nie zdradzę ci, w które miejsca chodzę - mówi Gosia Ruszkowska, współautorka bloga Miastożercy, która rośliny w mieście zaczęła zbierać kilka lat temu. - Często trzeba trochę poszukać, działki są pogrodzone, ale superdzikie. Wyglądają jak raj. Wchodzisz tam i myślisz: chciałabym, żeby to takie pozostało.
- A wy zaraz zrobicie "Spacerownik po dzikich działkach" i za rok żadnych dzikich działek nie będzie - dodaje Joanna.
Babka lancetowata kusi
Obie wraz z innymi zbieraczami skrzykują się na Facebooku w grupie Ogródkowanie bez cukru. Na podstronie Zbieracz Warszawski można umówić się na wspólny wypad po owoce, ale lokalizacje mają zaszyfrowane nazwy. Niewtajemniczonym Bentlej czy Sad nic nie powiedzą. - To całe świrowanie ze "zbieraniem plonów z betonu" zaczęło się, kiedy dostałam od kogoś syrop z czarnego bzu - opowiada Gosia. - Jest tak cudowny, że postanowiłam sama podobny zrobić i poszłam szukać tego bzu. Okazało się, że w Warszawie rośnie niemal wszędzie. Mam już około 20 słoików.
Ponieważ zawodowo zajmuje się przewodnictwem po Warszawie, wiele "jadalnych" miejsc odkrywa podczas pracy. - Czasem znajduję gatunki jabłek, których nigdzie już nie można kupić - zdradza. - Najpyszniejsze, jakie kiedykolwiek jadłam - małe, słodkie, twarde - znalazłam w centrum Warszawy.
Twierdzi, że wielu ludzi wstydzi się zbierania, bo kojarzy się to z biedą. - Ale tacy jak ja cieszą się, że mają za darmo superjedzenie - mówi Gosia.
A Joanna dodaje, że ostatniej jesieni zebrała około 20 kg orzechów włoskich.
Gosia wraz z koleżanką prowadzi bloga Miastożercy, na którym dzieli się wrażeniami z wypadów po miejskie dobra, ale też przepisami. Na konfitury z kwiatów jaśminu czy dzikiej róży, omlet z bluszczykiem kurdybankiem, specjały z lebiody czy dzikiej marchwi. Babka lancetowata czy gwiazdnica smakują w sałatkach. - Myślę też, że każdy, kto spróbuje podagrycznika, wsiąknie - zachwala Gosia. - Jest dużo lepszy niż szpinak.
Szczawik zajęczy uwodzi
Restauracja Atelier Amaro, która jako pierwsza w Polsce dostała prestiżową gwiazdkę Michelina, chwali się własnymi farmami, z których pozyskuje składniki do dań. - W każdy poniedziałek szef wybiera się też po niektóre składniki do mazowieckich lasów - zdradza Krzysztof Matej z Atelier Amaro. - Na przykład po szczawik zajęczy jeździ do lasu pod Konstancinem.
Czy szczawik zajęczy z Pola Mokotowskiego będzie równie dobry? - Owoce drzew i rośliny rosnące przy drodze zawierają ołów i inne metale ciężkie - mówi dr hab. Łukasz Łuczaj, botanik i popularyzator dziko rosnących roślin jadalnych. - Lepiej zbierać te rosnące ponad 20 metrów od szosy, np. na środku Pola Mokotowskiego. Odradzałbym jednak spożywanie surowych roślin zielnych z parków, bo mogą zawierać pasożyty z odchodów psów.
Ale dodaje, że garść morw raz w miesiącu zebranych przy ul. 11 Listopada nie zaszkodzi.
- Często nie zdajemy sobie sprawy, że rośliny, które codziennie mijamy, są jadalne - mówi Paulina Jeziorek, która wraz z amerykańską artystką Jodie Baltazar działa w projekcie Jadalnia Warszawa, propagującym korzystanie z zasobów roślinnych miasta. Organizują spacery po miejskich blokowiskach, na których rosną drzewa owocowe, chrzan czy "szpinak dla ubogich", czyli lebioda. W ramach Zielonego Jazdowa, letniego festiwalu w Centrum Sztuki Współczesnej, stworzyły mapę jadalnych roślin wokół Zamku Ujazdowskiego. Można z niej skorzystać. Albo samemu wyruszyć na poszukiwanie Bentleja czy Sadu.
Kurdybanek rozkochuje
Gosia zgadza się wziąć mnie do Bentleja. Wysiadamy z tramwaju i po 10 minutach spaceru przez park docieramy do celu. Przechodzimy przez wyrwę w ogrodzeniu i przez kładkę na kanałkiem. Kładka jest z tektury, gruzu i gałęzi. Idziemy ścieżką przez gęstwinę drzew, krzewów i zielska. Gosia przy wzroście 163 cm prawie cała się w nich chowa. Po drugiej stronie kanałku kilka domów z tarasami nad wodą, jakiś mężczyzna w niebieskich slipach, niewzruszony naszą obecnością, zamiata i pogwizduje.
Gosia pochyla się nad pierwszą zdobyczą. - To bluszczyk kurdybanek, rośnie właściwie wszędzie, ja dodaję go do jajek - jajecznicy, sadzonych - mówi.
Przedzieramy się przez krzewy pigw i dzikiej róży, ale owoce są jeszcze niedojrzałe. Powietrze pachnie czymś zielonym, wilgotnym i słodkawym. Wielkie jałowce, akacje i topole porastają bluszcze. Teraz rozumiem, co miała na myśli Joanna, nazywając to miejsce rajem. - Moim zdaniem to powinien być rezerwat przyrody - mówi Gosia i znów podskubuje jakieś zielsko. - Podagrycznik - wyjaśnia. - A tu masz dziurawiec, ale ja nie zbieram.
Dochodzimy do miejsca, w którym Gosia co chwila przystaje i zrywa a to maliny, a to jabłko, a to morele. Te ostatnie pakuje do torby. - Jak myślisz, co by można z nich zrobić? Może coś z miętą? - pyta. Bo mięta też tu rośnie całymi zielono-fioletowymi polami.
Patrzymy na orzechy włoskie, których konary, ciężkie od młodych owoców, zwisają nad ziemią. - Śliwek też jeszcze nie nazbieramy - Gosia pokazuje mi drzewo obsypane zielonymi owocami. - Ale jaki piękny sumak!
Prowadzi mnie do drzewa, które ma włochate, brązowe wiechy kwiatów. - Będzie lemoniada - mówi Gosia.
I opowiada mi jeszcze o słoneczniku bulwiastym, którego tu pełno i robi teraz furorę, choć był znany już w staropolskiej kuchni, a na ekotargu kilogram kosztuje 8 zł. Przy wyjściu z Bentleja znajdujemy opadłą gałąź jarzębiny z kiśćmi suchych owoców. Gosia pakuje ją do torby: - Dodam do dżemu, nada mu charakter.
Dzika potrawa Gosi
Składniki zebrane w mieście: bluszczyk kurdybanek, czosnaczek, podagrycznik (dla podkreślenia charakteru potrawy).
Na początek zupełnie niedzikie cebula i czosnek. Dorzucam cynamon, kardamon, kumin. Potem kasza. Prażę ją, chyba z przyzwyczajenia. Zalewam wodą, wszystko skwierczy i paruje. Czas na zioła. Czosnaczek przyjemnie wzmaga ostry zapach, kurdybanek rozsiewa orientalne aromaty. No i podagrycznik. Dużo go, rośnie wszędzie, więc narwałam go, jakbym wpadła w dziki szał. Na koniec stali przyjaciele - tofu i ciecierzyca. Czego tu nie ma? Proszę mi powiedzieć, czy brakuje jakichś witamin, minerałów, białka? No to jeszcze słonecznik do pochrupania. "Mamo, jeszcze jest dużo?" - pyta mój syn, spoglądając na dno patelni. No, nie ma, zjedliśmy wszystko.![]()
Ostatnio edytowane przez arturos25 ; 25-08-2013 o 12:20
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki