No i wyprawę zwiadowczą w Bieszczady mam już za sobą. Jaki rezultat? Uwagi Marcinsa są po części słuszne. Ten rok nie jest rokiem nasiennym buka, ale nie brak drzew czy ich skupisk, a może nawet rejonów, w których właśnie teraz buki owocują obficie. Rak amerykański rzeczywiście szczęśliwie nie dotarł do Jeziora Solińskiego (miejscowe raki szlachetne wyniszczył syf, płynący z ośrodków wczasowych). Natomiast jest parę gatunków ryb, także dużych, które w Zalewie traktowane są jako chwast - tylko taki zakapior, który chce je łowić, musi mieć oczywiście kartę wędkarską.
Leszczyna już się kończyła, ale miejscami jeszcze było jej dużo. Za to dzikiej róży, tarniny, głogu, dzikiej i zdziczałej jabłoni oraz (rzadziej) gruszy - pełno. Robiłem sobie np. pyszny kompot głównie z tarniny. Nawet taka nieprzemrożona, kwaśna i cierpka tarnina była pyszna, bo jak człowiek ciężko pracuje fizycznie, to mu się chce kwaśnego. Miałem po drodze pewną przygodę, którą potraktowałem jak wstępną próbę - mianowicie na samym początku złapałem anginę. W związku z tym musiałem bardziej uważać na siebie (zdarzało mi się nocować w temperaturach ujemnych), ale jakoś z tego wyszedłem, choć się bałem, żeby nie dostać zapalenia płuc. Leczyłem się głównie dziką różą itp. metodami; tylko na początku wziąłem "sztuczne" środki. Ogólnie wyszło ostatecznie tak, że 1 posiłek dziennie jadałem z kupowanych rzeczy, a 2 - z pozyskanych z natury.
Jeśli chodzi o topinambur - to, jak się okazało, na identyczny pomysł wpadli leśnicy czy też myśliwi, bo widziałem cały wielki łan tej rośliny w Tworylnem. Po bliższym przyjrzeniu się wymaganiom jego i rudbekii doszedłem też do wniosku, że topinambur w miejscach nasłonecznionych bez problemu poradzi sobie z jej konkurencją.
Ze słoni widziałem tylko żubry. I policzyłem je - oczywiście te, które spotkałem. Ba, nawet spałem w bliskim sąsiedztwie pasących się żubrów, na gołej (nie licząc karimaty i folii) ziemi i pod gołym niebem. Wyglądały jak bizony na prerii. Podszedłem nawet do krowy z cielęciem - oczywiście w taki sposób, żeby się nie poczuła zagrożona, bo na "prerii" nie ma nawet na co uciekać
. Ponadto ryczałem z jeleniami. Natrafiałem też na ślady "Indian", i nawet spotykałem się z nimi.
Mój stosunek do Bieszczadów się zmienił, ale ta zmiana polega nie na tym, że uznałem mój pomysł za zły. Zacząłem natomiast traktować to pasmo jako "góry domowe", jak to określił Żeromski. Przykro było tylko patrzeć, jak Bieszczady rozbierane na kawałki między konsumentów.
Ja jestem przeciw takim rozwiązaniom. Wywalić domkowiczów letniskowych i willowiczów, powstrzymać konsumpcję gór przez stonkę - owszem, ale miejscowej ludności nie ruszać. Starczy wtedy miejsca dla zakapiorów.
Zakładki