Potok wygląda imponująco, bystro toczy swe wody. Idziemy jego brzegiem. Ładny łeg pokryty rozlewiskiem. Chyba nie muszę mówić czyja to zasługa. Oczywiście, bobry zadomowiły się w okolicy. Widać system tam i żeremia. No i oczywiście ślady ząbków tych przesympatycznych gryzoni. Tylko dwa gatunki potrafią przeobrażać swoje otocznie: my i bobry.
Pierwszy na odwagę zdobywa się Nunex. Znajduje jego zdaniem dobre miejsce na przejście. Z kępy na kępę, skok przez jeden potoczek i drugi, a potem spacer po przerzuconej przez bobry wierzbie i jest na drugiej stronie. Wszyscy mu kibicujemy. Kasia chce iść w jego ślady ale po chwili rezygnuje.
Oddalam się od grupy. Mam już mokre buty, kąpiel mi nie miła. Za mną idą Kasia i Joorg, a reszta ekipy poszukuje przejścia. Udało im się. Są po drugiej stronie.
My nie żałujemy swojej decyzji. Najpierw obserwujemy leżące pokotem drzewa, potem podgryzaną przez bobry olbrzymią topolę. W okolicach cerkwi podchodzimy do góry, a potem drepczemy ścieżką wydeptaną w tarninie przez jeleniowate. Następna ciekawostka przyrodnicza. Najprawdopodobniej widzimy stosik kamieni przygotowanych jako miejsce lęgowe dla węża Eskulapa. Pamiętajcie, że gdy dogrzebiecie się do jaj złożonych przez gady to nie niszcie ich. To nie są jaja żmij. Ona jest jajożyworodna. One zostały zniesione np. przez zaskrońca lub wężą Eskulapa. Natrafiamy na pozostałości po domostwach, a potem na buchtowisko. Krok przez potoczek i jesteśmy wśród Kolegów. Najpierw prowadzi Kasia, potem ja ją zastępuję. Mam tak mokro w butach, że jest mi obojętne iż idę po moczarze. O co my tu mamy? Teren źródliskowy, a to bijące źródełko. Wygląda pięknie. Kierujemy się na progon. Przez błocko po kolana idziemy w stronę stokówki. Najpierw natrafiamy na odchody wilcze, a potem na smętne resztki jego uczty.
Dzięki Ci Panie. Stokówka. Wsiadamy do aut i w drogę powrotną.
Zatrzymujemy się na miejscu biwakowym położonym w widłach Sanu i Wołosatego. Słychać szum rzek. Pora na ognisko. Machoney i Nina rozpalają ognisko. Nie jest to łatwe. Drewno jest mokre. Joorg wyjmuje swoją "kuchnię". Robi wrażenie. Janusz ma wszystko. Zaczynam szczękąc zębami. Cała ekipa pracuje przy rozpaleniu ogniska. Praca idzie jak krew z nosa. Dziewczyny przynoszą w miarę suchą trawę, pojawia się ogień. No to pieczemy kiełbaski. Raczej wędzimy je w zimnym dymie. Janusz podaje mi kubek gorącej herbaty. Dzięki Ci Dobry Człowieku. Zaczynam myśleć. Idę przez most i zabieram ze skarpy wierzchołek modrzewia. Ogienek podsycony suchym drewnem strzela w górę. Kiełbaski pieką się wspaniale. Ninie posiłek spada z patyka. Nunex, nie wierzę własnym oczom, wyjmuje kiełbaskę ręką z ognia. Potem powtarza ten sam manerw ze swoją. Z godnością przenosi ją na talerzyk i kulturalnie konsumuje za pomocą widelca i noża. Wygląda to moim zdaniem przekomicznie.
W drogę. Jedziemy do Lesczowatego. Jesteśmy tam umówieni na 16. Niestety, w trasie okazuje się, że Nina z Machoneyem muszą skrócić z powodów rodzinnych wycieczkę. Nawet nie mamy czasu pożegnać się.
Zakładki