Zostawiłem sobie na powrót i... przeszedłem (bliskość burzy mnie rozproszyła), a gdy sobie przypomniałem to już nie chciało mi się wracać.
Ale do tej dolinki jeszcze wrócę i oby nie raz i nie dwa. Jej "magia" przyciąga.
21 lipiec 2009, wtorek
O godzinie 9.20 wyruszam z Łuki. W plecaku woda, suchy prowiant (bułki, kabanosy, suszona wołowina, batony), niewiele jak na dwa dni. Jak się później okazało to całkowicie starczyło. Nie mam na Słowacji nic załatwionego do spania, nie mam karimaty, ani śpiwora, ani namiotu. Mam przeświadczenie, że uda się coś „załatwić”. Mam adresy i telefony do różnych noclegowni, ale bez rezerwacji. Nie jest to całkowicie według mnie prawidłowa logistyka, ale obawiałem się, że jak nic nie zaklepię to może mi to wstrzymać wypad.
Idę żółtym na Jawornik, upał od razu daje popalić a dochodzi jeszcze parowanie w lesie. Ciężko mi się idzie, ciężko oddycha, cały czas pod górę. Na początku podejścia widać dwie inwestycje budowlane, oj i to jak widać, okazałe. Do góry idzie trochę ludzi, część jak widziałem skręci w zielony do Wetliny, reszta jak widzę później z Rabiej Skały będzie wracała, dwie osoby poszły na Krzemieniec.
Do Jawornika dochodzę o 11.05 i odpoczywam wśród jagód przez 10 minut. Do granicy docieram o 13.15, jest sporo Słowaków i trochę naszych. Ja się nie zatrzymuję i za 15 minut docieram do platformy widokowej (wiem…. wiem o geokachu!, ale nie szukam), silnie wieje na górze i dobrze, przynajmniej wilgoć z koszulki wywieje. Z Łuki tu zajęło mi 4 godziny i 25 minut. Spokojnie idę, nie muszę się śpieszyć. Odpoczywam, jem, piję, robię trochę zdjęć. Widoki fantastyczne i dziwne uczucie, że się idzie na Słowację. O godzinie 13.55 podnoszę dupsko i ruszam skąd przyszedłem, ale tylko do żółtego słowackiego szlaku, dalej nim zejdę do Novej Sedlicy.
Cdn…
Ostatnio edytowane przez Recon ; 04-08-2009 o 00:21
I jeszcze trochę zdjęć...
Cd… 21 lipiec 2009, wtorek
Zaczynam schodzić z Rabiej Skały w dół. Zejście jest niesamowite, niespotykane po Polskiej stronie Bieszczad. Szlak i ścieżka wije się trawersem po zboczu… w lewo… w prawo… w lewo… w prawo… liczę i się gubię w liczeniu. To „zejście 100 zakrętów” (zakaz dla hardcorr`owców by nie skracali ścinając) i fantastycznie długi wodospad, słychać go z daleka. Podoba mi się ten szlak. O godzinie 15.10 (do Yumy) wychodzę na drogę. A 20 minut później Słowacy coś kombinują chyba dla turystów, stoi całkiem, całkiem fajny domek. Obok stoi słupek z opisem i strzałkami szlaku (czeski film… stałem i…. rozwiązałem zagadkę o co im chodziło, ale trzeba było trochę pokombinować).
I teraz uwaga (!!!!!), Ci co będą szli koniecznie muszą skręcić w boczną drogę w lewo (szlak idzie dalej prosto!!!). Mały kawałek dalej jest urokliwe jeziorko zrobione ludzką ręką wykorzystując mocne spady potoku. Warto wejść na małe molo i zobaczyć jak odbywa się retencja wody, jej dalszy odpływ do studni i podziemnym kanałem dalej w dół. Jak się nacieszymy widokiem wracamy znowu na żółty szlak idący drogą leśną. Głęboki wąwóz którym płynie Zbojsky potok ciągnie się dłuższy czas, a sam potok będzie nam towarzyszył aż do Novej Sedlicy.
Cdn…
Cd… 21 lipiec 2009, wtorek
Jeszcze mi nie uleciało piękno miejsca a już 15 minut dalej… ogromny, pusty plac po składzie drewna i chyba największy czynny ul świata, na kilka a może kilkanaście rojów. Pszczółki wpadają do niego i wypadają czyli znaczy się nie jest to atrapa. Ciut dalej stoi wysoka na 710 cm drewniana Miodowa Baba. Historię jej poczytajcie sobie z załączonego zdjęcia. Bo nie jest to tylko taka sobie baba wystrugana i ociosana, ona jest ku pamięci prawdziwej Miodowej Baby.
Jest w pobliżu stoliczek i ławeczka więc robię sobie 30 minutowy popas.
Cdn…
Cd… 21 lipiec 2009, wtorek
Mijam po prawej stronie jakiś cudaczny, niezamieszkały chyba domek. Bramę Parku osiągam o 16.50, a 20 minut dalej zarośnięte pole biwakowe, oglądam dziwne pryzmy z gałęzi (u nas takich nie stawiają ludzie od cięcia drzew), ciut dalej dołącza następny szlak słowacki a o godzinie 17.20 docieram do betonowego mostu . Może tu wrócę, bo tam niby dalej są 2 schroniska turystyczne. Eeeeee tam, powiem od razu… gówno prawda, nie ma żadnych, ale tę wiedzę nabyłem dopiero w ciągu 2 następnych godzin kiedy zwiedzałem Novą Sedlicę i szukałem noclegu.
Tak dotarłem do tego miasteczka. Schodząc z Rabiej Skały minąłem się z 4 osobową rodzinką słowacką i to wszyscy turyści. Teraz zwiedzanie i szukanie spania.
Cdn…
Cd… 21 lipiec 2009, wtorek
Przeszedłem Novą Sedlicę wzdłuż i wszerz chyba 3 razy, raz dla zwiedzenia (nie ma nic nadzwyczajnego do zobaczenia), a dwa na poszukiwanie spania. Pierwsze kroki skierowałem do pensjonatu „Kremenec”, znajdującego się w samym centrum miasteczka/wsi, ale tam od razu pokazano mi, że wszystko zajęte i … tak właściwie, to nigdzie nie znajdę noclegu! Na próby udowodnienia… istnienia 2 schronisk turystycznych, bo przecież opisy w Internecie,… bo na mapie,… bo przecież mieszkają tu ludzi i chcą zarobić wskazano, … usłyszałem, coś za mostem jest, można tam spróbować. Za mostem jest jakaś placówka związana instytucjonalnie z Narodowym Parkiem Połoniny, ładny budynek, za budynkiem ludzie sobie grillują, ale otrzymuję informację, że nie są tutaj gospodarzami, że oni tutaj wczasują. Skumałem od razu, że po znajomości i widać było, że niezręcznie było im o tym rozmawiać. Jeden z panów poradził iść do miasteczka Zboj. Nie poddawałem się i wtedy dopiero, a było już sporo po 18, zaczęło mi świtać spanie na przystanku PKS (słowackim). Każdy napotkany człowiek, każdy dom z jakąś tam tabliczką urzędową (min. Ośrodek Pomocy Społecznej) był nagabywany o spanie, ba… argumenty w postaci walorów pieniężnych nie robiły jakiegokolwiek wrażenia i nie widziałem nawet błysku oka. Musiałem zmienić taktykę i zacząć obserwować ludzi, a byli rzadkością, tak by wytypowany był wart zaczepienia i to w odpowiedniej sytuacji i by mnie nie zbył. Kilka osób odpuściłem i … wreszcie po około 5 minutowej rozmowie kobieta podała mi adres pod którym miałem spróbować. To już był połowiczny sukces, teraz tej szansy już nie mogłem zaprzepaścić. Idę pod ten adres, ale zbliżając się nie widzę numeru. Zatrzymuję się rozglądam a tu podchodzi do mnie staruszka z małym smykiem na rowerku i mówi, że… ona wie czemu się rozglądam, bo ten mały smyk został wysłany przez matkę z informacją, że idą do niej polscy turyści.
Były dwie opcje spania, w domu głównym lub za domem w takim „mini” domku. W tym „mini” nie było wody więc cena za pokój była 12 €, w głównym z wodą było 15 €. Zaproszony poszedłem na prezentację… i bezsprzecznie wybrałem w domu głównym. Jest tam spanie na 2 osoby, w tym „mini” można spać w 3. Pani pokazała mi, jak ma czysto, że pościel zmieni na krochmaloną, gdzie jest prysznic i nawet zaoferowała ręcznik (miałem przezornie mały ręczniczek i wszelkie przybory do mycia). Jako informację podam, że wynajmując ten „mini” można też skorzystać z łazienki ale za dodatkową opłatą 3 €. Normalnie ta 74 letnia kobieta na tle innych Słowaków zaimponowała mi podejściem handlowym.
By sprawa była na 100% dogadana zapłaciłem od razu 15 €, spytałem się czy piją piwo (był jeszcze 76 letni pan)… nie, powiedziała pani, a pan tylko filuternie się uśmiechnął, co dla mnie było jednoznaczną odpowiedzią. Byłem szczęśliwy zaklepaniem spania, więc poinformowałem, że teraz pójdę do Kremenca coś zjeść i wypić i wrócę gdzieś za godzinę i zostawiam plecak i laseczkę.
Była godzina 19.40 gdy formalności zostały dopełnione. W Kremencu jest knajpka z piciem i jedzeniem. Nie chciałem nic wydziwiać i poprosiłem o knedliczki i pilsner urquell. Dla orientacji knedliczki kosztowały 2 €, a piwo 1,33 €. Na wynos jeszcze zabrałem też pilsnerki a dla pani czekoladę milkę.
Wróciłem około 21 i chyba gdzieś parę minut po 23 skończyliśmy pogaduszki. Naprawdę super ludzie… opowieści o 2 wojnie światowej i walkach w okolicy (UPA nie było u nich), o ich życiu tutaj kiedyś (kiedyś chodziliśmy do Polski kosić trawę na siano, bo tutaj nie było) i dziś, o rodzinie, o emigracji zarobkowej tutejszej ludności (kiedyś tutaj mieszkało 1250 mieszkańców, a teraz 275). Z panem były też i inne rozmowy, ale zachowam je dla siebie.
I teraz najważniejsze! Spytałem się czy wobec totalnej niechęci Słowaków na dodatkową kasę mogę zareklamować (gratis!) na portalu internetowym o Bieszczadach ich adres zamieszkania i czy mogę napisać, że spokojnie do nich można pukać o nocleg?
Jest pełna zgoda, było uściśnięcie rąk i teraz z tego się wywiązuję. Podaję adres: Nova Sedlica 67 (dom bez numeru, obiecali go namalować!). Idąc od strony granicy trzeba przejść w lewo przez most i iść równoległą ulicą do tej głównej przelotowej. Dom stoi po lewej stronie tej drogi/ulicy (ostatnie zdjęcie). Możecie się na mnie powołać (taki facet w zielonych spodniach, zielonym kapeluszu i „fajną laseczką”, można przypomnieć o nocnej rozmowie i koniecznie samemu też pogadać!). Można liczyć na herbatę gratis (ja podziękowałem) rano i wieczorem.
Kładąc się spać poinformowałem, że pomiędzy 6 a 7 rano wyjdę w stronę Kremenca (Krzemieńca).
Jutro bardzo długie odejście pod Krzemieniec, dalej Rawki i koniec na Przełęczy Wyżniańskiej.
Linki:
http://groups.google.pl/group/pl.rec.gory/browse_thread/thread/d61c063ff7baabbd/00aebaceed160418? - 00aebaceed160418
http://www.regionsnina.sk/index.php?id=16&L=2
http://www.regionsnina.sk/index.php?id=58&L=2
http://www.kremenec.sk/
http://www.rawki.pl/slowacja.html
22 lipiec 2009, środa.
Pani delikatnie puka o 6.20 do pokoju i budzi, wstaję na nogi, myję się, przeglądam mapę jak trzeba iść na Krzemieniec. Nic teraz nie jem, zrobię sobie na trasie małą przerwę na pierwsze śniadanie. Jest godzina 6.55 gdy mówię do widzenia i zamykam furtkę za sobą. Zapowiada się na cały dzień piękna i upalna pogoda.
Idę czerwonym słowackim szlakiem. Najpierw drogą, by gdzieś za budynkiem NPP, ciut za drewnianym kibelkiem, skręcić w prawo i jest to skręt niezbyt widoczny, z niezbyt widoczną ścieżką w trawie. Za skrętem ścieżka wije się w górę wśród gęstych drzew. O godzinie 7.45 ścieżkę przecina obszerna droga leśna z pustym miejscem składowania drzewa. Znajduje się tutaj też drewniana wiata z drewniana ławką. Lepszego miejsca na śniadanie zapewne szybko nie będę miał, więc robię popas do godziny 8.10. Ścieżka zaczyna się obok tej ławeczki by po kilku minutach podejścia wejść na drogę leśną i teraz już tą drogą biegnącą zboczem wspinam się coraz wyżej. W miejscu gdzie szlak skręca z drogi w ścieżkę stoi zielony terenowy samochód policji, w środku nikogo nie widzę a i w dalszej części wędrówki też nie. Za to zaczynają mnie wyprzedzać słowaccy turyści, blisko chyba kilkunastoosobowa grupa… chyba jakaś zorganizowana wycieczka młodych i w średnim wieku ludzi, ale idących w odstępach. Ścieżka teraz nagle tuż za drogą zaczyna gwałtownie opadać w dół w stronę Stužickiej rieki. Przejście jej odbywam po kamieniach, ale można gdzieś bokiem przejść przez mostek. Jest godzina 9.20, robię przerwę 15 minutową. Mocno nadszarpnąłem siły wejściem i zejściem a w perspektywie ponownie muszę wdrapać się ale tym razem to już na Krzemieniec, czuję też wczorajsze chodzenie przez 10 godzin. Po odpoczynku ruszam dalej by po chwili zauważyć, że idę ścieżką, która kiedyś była torami kolejki, widać tłuczeń i mocno zniszczone podkłady, są też pozostałości po dwóch mostkach, warto na to zwrócić uwagę, bo można przegapić. Ścieżka teraz znowu się wije, czasami opada by powtórnie iść w górę. Czas jakoś zaczyna mi się dłużyć i nachodzą myśli, że chodzę dookoła góry. Gdy już widzę przecinkę leśną i słowacką informację, że jestem na granicy z Ukrainą. Cieszę się, że doszedłem na szczyt. Za wcześnie! Szlak skręca teraz w lewo i biegnie bardzo ostro w górę. Upał i zmęczenie daje znać, chcę już być przy „trzysłupie”! Mobilizacja sił fizycznych i psychicznych i o godzinie 11.40 mogę gdzieś w cieniu u zbiegu trzech granic usiąść.
Cdn…
Aktualnie 2 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 2 gości)
Zakładki